Design ARQ - Paper Art by Marlena Stawarz
Tym razem chcielibyśmy przedstawić Wam sylwetkę artystki, która urzekła nas połączeniem sztuki spod szyldu Paper Art oraz Digital. Kto z nas nie pamięta dziecinnych wycinanek oraz pierwszej obsługi nożyczek?
Marlena Stawarz to artystka, która poszła nie tylko o krok dalej, ale wyraźnie wybiegła w swojej dziedzinie naprzód. Jej prace potrafią zaskoczyć niejedno oko, a wszystko, co znajdziecie na jej profilu, stworzyła ręcznie i głównie z papieru.
P jak "Przestrzeń"
Skąd w ogóle ten papier? Tak naprawdę jej prace to nie płaskie kartki papieru, ale bryła i zabawa w przestrzeni. Światło, cień, kontrasty, linie - to wszystko jest u podstaw eksperymentów, a ostatecznie stylu, który nas urzekł. Widać w nim fascynację geometrią, różnymi teksturami oraz kolorami.
Od dziecka lubiłam dwie rzeczy: rysowanie i matematykę, więc pierwszym naturalnym wyborem łączącym te zainteresowania była ARCHITEKTURA.
Już w liceum uczyła się rysunku architektonicznego, rozumienia perspektywy, ale też tego, że studia architektoniczne to nie jest do końca to, czego szuka.
Poszukiwanie większej swobody twórczej zaprowadził ją na studia projektowania mody. To było super przygodą, która przerodziła się w pierwsze doświadczenia zawodowe. Po przeprowadzce do Warszawy pracowała jako asystentka Macieja Zienia i duetu Bohoboco.
Jak twierdzi, praca w modzie to praca w biznesie i to właśnie na tym etapie zrozumiała, że musi znaleźć dziedzinę, w której praca kreatywna stanowi trzon pracy i taką, w której może odpowiadać za projekt od początku do końca. Tą dziedziną okazała się Grafika.
G jak "Grafika"
Następnie przyszedł czas na studiowanie grafiki. Warto zaznaczyć, że Marlena wiele lat była związana zawodowo z wytwórnią fonograficzną Universal Music Polska, gdzie stworzyła dziesiątki, jak nie setki okładek muzycznych.
Eksperymentując z grafiką, wracała do analogowych technik, do papieru i wycinania. Przełomowym momentem był projekt z serii #36daysoftype, podczas którego codziennie tworzyła typograficzne kompozycje z papieru. Brak z góry ustalonych założeń spowodował, że zaczęły się eksperymenty. Projekty z tej serii znajdziecie na Instagramie Marleny.
Nie ukrywamy, że naszą ulubioną serią są minimalistyczne plakaty spod szyldu "Elements". Marlena stworzyłam m.in przestrzenne interpretacje Powietrza, Ziemi, Wody, Kosmosu i Natury. Każda z prac została sfotografowana w taki sposób, aby podkreślić różnorodność struktur i kolorów papierów użytych do jej stworzenia.
Papier jest wymagający, często nie wybacza błędów. Jeśli mam jakiś pomysł to muszę przeanalizować i wybiec w przód jak może zachować się dany papier, czy ma odpowiednią gramaturę, kolor i teksturę do osiągnięcia zamierzonego efektu.
Marlena przyznaje, że na co dzień ma wokół siebie stosy papierów, które testuje. Od czerpanych, po bawełniane z długimi włóknami, a także metaliczne, barwione w masie czy powlekane różnymi kolorami z obu stron. Każdy z nich pozwala na osiągnięcie innych efektów.
Aktualnie działa dwutorowo, tworząc ilustracje komercyjne na zlecenie oraz własne projekty, które możecie znaleźć na jej stronie. Na swoim koncie ma już współprace m.in z: VOGUE ITALIA, UNIVERSAL MUSIC, SONY MUSIC, WIRTUALNA POLSKA, TEATR POWSZECHNY, PLAY, KGHM, PURO HOTELS, STARY BROWAR, MEDICOVER.
Osobiście mamy nadzieję, że najlepsze projekty dopiero przed Marleną! Was zapraszamy do zaobserwowania jej profilu na Instagramie oraz odwiedzenia sklepu internetowego, gdzie możecie kupić jej pracę w różnych formatach.
Profil Instagram
Shop.marlenastawarz.com
Hidden, czyli ukryci ludzie zwani elfami. Czy naprawdę istnieją?
Jedna z wielu islandzkich legend głosi, że pewnego razu Ewa – żona Adama – przygotowywała się na odwiedziny Boga w raju. Nie zdążyła jednak umyć i przygotować swoich dzieci na spotkanie ze stwórcą, dlatego postanowiła szybko ukryć potomstwo. Złudne okazały się jednak jej nadzieje, ponieważ Bóg szybko przyłapał ją na kłamstwie. ,,Co człowiek ukrywa przed Bogiem, Bóg ukryje przed człowiekiem’’ - przemówił. Właśnie w ten sposób miały powstać elfy, które do dziś żyją w ukryciu i same wybierają tych, którym się ukażą. Co więcej – posiadają nawet swoją stolicę!
Islandzkie elfy – skąd się wzięły?
Każdy z nas słyszał o wywodzących się z mitologii germańskiej elfach. Postać ta – od lat inspirująca pisarzy, reżyserów lub twórców gier komputerowych – na początku znana była jako bożek natury i płodności, a dopiero później jako niewielki chochlik ze spiczastymi uszami. Jeśli jednak myślicie, że właśnie w takie elfy wierzy się na Islandii, mylicie się.
Islandczycy twierdzą, że ,,ukryci ludzie’’ to – jak sama nazwa mówi – ludzie, ale różniący się od zwykłego zjadacza chleba wyglądem – są o wiele szczuplejsi, wyżsi i atrakcyjniejsi.
Bywa również tak, że elf opisywany jest jako uśmiechnięta, długobroda postać ze spiczastą czapką na głowie. Pierwsze dowody potwierdzające elfi rysopis pojawiły się już w IX wieku w ,,Eddzie poetyckiej’’ – a więc najbardziej wiekowym zabytku islandzkiego piśmiennictwa – jak również w mitologii nordyckiej.


Czy Islandczycy naprawdę wierzą w elfy?
Islandia to kraj z najdłużej istniejącym parlamentem na świecie, liczbą owiec dwukrotnie większą od liczby mieszkańców oraz jednym z najtrudniejszych i zarazem najstarszych języków na naszym globie. Językiem znanym jeszcze za czasów Wikingów, czyli około tysiąca lat temu. Oprócz tego, Islandia jest krajem w którym nie spotkacie tradycyjnych nazw dni tygodnia, bowiem wszystkie te określenia zaczerpnięte są ze starożytnej mitologii nordyckiej i nawiązują do bogów – Tyr, Odin, czy też Thor y Frey.
Ciekawostką wartą odnotowania są dane personalne Islandczyków, których nazwiska tworzone są z imienia ojca i końcówki ,,son’’ lub ,,dóttir’’ – w zależności od płci dziecka.
Kraj słynący z zorzy polarnej, gorących źródeł, przepięknych krajobrazów, trzynastu Świętych Mikołajów i Prince Polo wręcz opływa w kulturowe ciekawostki, spośród których wyłania się jedna, uważana za najbardziej ekscentryczną, tajemniczą i… skuteczną turystycznie. Mowa o elfach, nazywanych ,,ukrytymi ludźmi’’.
Czy Islandczycy w nie wierzą? W tej kwestii zdania są mocno podzielone. Jedni uważają elfy i inne – wyciągnięte wprost z fantastyki – stworzenia za bajkę. Inni twierdzą, że istoty te istnieją naprawdę, czego dowodzi fakt, że w 2014 roku, w trakcie budowy drogi łączącej Reykjavik z półwyspem Alftanes, zmodyfikowano plan budowy tak, aby nie kolidował z życiem ukrytych ludzi, którym nie wolno zakłócać spokojnego życia. Dlaczego? Wielu Islandczyków wierzy, że takie działanie mogłoby sprowadzić na kraj – lub dany region – falę nieszczęść.

Choć lata 70. ubiegłego wieku dawno za nami, warto wspomnieć o uczonych z Uniwersytetu Islandzkiego, którzy w tamtym czasie podjęli się przebadania islandzkiego społeczeństwa w kwestii wiary w elfy. Jak się okazało, aż 65% ankietowanych uznawało istnienie mitycznych stworzeń za fakt, a 5% przyznało nawet, że miało z nimi rzeczywisty kontakt.
Najnowsze badania Prósent z 2022 roku dowodzą jednak, że wiara w elfy na Islandii spadła, ale wciąż istnieje i ma się całkiem dobrze. Elfy – zazwyczaj – utożsamiane są z powodzeniem i dobrem, czego dowodzą słowa badacza folkloru, prof. Terry’ego Gunnell’a: ,,Nawet jeśli ludzie w nie nie wierzą, elfy pomagają chronić naszą planetę’’.
Jadę na Islandię – gdzie powinienem szukać elfów?
Jeśli czytając o elfach uśmiechacie się pod nosem twierdząc, że to bujda, nie zapominajcie o smoku Wawelskim i szewczyku Dratewce. Legenda ta towarzyszy większości z nas od wczesnego dzieciństwa. Chociaż możemy wątpić w jej autentyczność, jedno jest pewne – smok to nieodłączny element Zamku Wawelskiego. Zabytku stanowiącego jedną z najważniejszych i najbardziej lubianych atrakcji w Krakowie. Stwór co prawda nie jest prawdziwy, ale przynajmniej wiemy, gdzie go szukać. A gdzie powinniśmy szukać elfich śladów?
Islandia to kraj, w którym opowiada się o elfach tak, jak w Polsce o smoku i mężnym szewczyku. Dziadkowie lub rodzice przekazują wiedzę najmłodszym i wskazują miejsca, które prawdopodobnie zamieszkiwane są przez te piękne, mityczne stworzenia. Islandia obfituje w kamienny krajobraz i to właśnie tam, w szczelinach skał, mieszkają elfy. Naiwnym jest jednak ten, kto uważa, że spotka je bez ani odrobiny trudu. Istoty same wybierają, komu chcą się ukazać. Statystykach podpowiadają, że "Ukryci" kierują się ogromnymi wymaganiami i trudno trafić w ich gust – ale próbować przecież zawsze warto!

Inną opcją dla turystów zainteresowanych poszukiwaniem odrobiny bajkowej magii jest oczywiście ogród botaniczny w Hafnarfjörður, traktowany jako elfią stolicę. Miejsce to warto odwiedzić nie tylko ze względu na potencjalne spotkanie z istotami ze świata mitologii, ale również z uwagi na bogatą florę. Chętnie podziwianą nie tylko przez miejscowych mieszkańców, ale i turystów z całego świata.
Bez względu na to, czy wierzycie w opowieści o elfach, czy też nie, bez wątpienia zapamiętacie Islandię. To kraj, w którym ewidentnie zaklęto pewien rodzaj magii.
Autor: Aleksandra Kucza
RemaDays 2023 - 6 marek, które zwróciły naszą uwagę!
Tak, byliśmy tam! RemaDays 2023 to w duuużym skrócie targi reklamy, które odbywają się w PtakExpo w Warszawie. Raz na jakiś czas, niestety nie co roku, zaglądamy tam. Tym razem wybraliśmy dla Was 6 najciekawszych marek, które zwróciły naszą uwagę.
1. Miwoodo - Z miłości do drewna!
To po prostu tworzone z pasją drewniane kartki okolicznościowe, drewniane plakaty i nie tylko. Projekt @miwoodo (czyt. miłudo) powstał z miłości do drewna, aby nadać prostym gestom życzliwości oryginalną formę i trwałość. Trzon marki #miłudo tworzy młode małżeństwo z Wrocławia z ekipą dwóch małych łobuziaków. Drewniane produkty tworzą tak, aby były nietuzinkowe. Nas urzekła ich prostota oraz wykonanie. Warto również wspomnieć o technologii AR, która pozwala dołączyć do produktu film z życzeniami. Brawo za pomysł!
2. BagStreetBox - Karton oryginalny
Kto by pomyślał, że naszą uwagę przykuje karton. A jednak! Najprostsze pomysły są najlepsze. Torba tekturowa od BagStreetBox to przyjazny środowisku gadżet, posiadający solidną formę i możliwość wysokiej jakości zadruk.
W sieci dowiemy się, że chwytliwą nazwą marki stoi Paweł, który od dziecka lubił wyżywać się artystycznie na różnych polach i zawsze starał się dojść do wszystkiego sam. BagStreetBox to również pudełka i różne formy więc koniecznie sprawdźcie ich ofertę.
Dowiedz się więcej o BagStreetBox!
3. Adsystem - reklamy nie z tej ziemi!
Na zrobienie dobrego pierwszego wrażenia masz tylko kilka sekund. Taki komunikat znajdziemy na stronie marki, która pod względem prezentacji stoiska zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie. Jeden z najpopularniejszych produktów to Quick Frame (kaseton podświetlany), który przypomina roll up... tylko, że zamknięty w aluminiowej ramie. Jakość wydruku oraz wykonania była na bardzo wysokim poziomie, biorąc pod uwagę ofertę konkurencji.
Co więcej, duży plus za marki za spójną komunikację wizualną. Nie tylko na targach, ale i na stronie. Ciekawostką (przynajmniej dla nas) był również podświetlany kaseton, który nie wymagał przewodów, ponieważ miał możliwość ładowania baterii. Całość była ukryta w podstawie konstrukcji.
Dowiedz się więcej o adsystem!
4. Grupa Solaron - Metal Craft
Kiedyś to było. Naszywki, odznaki sprawiały, że byłeś cool na dzielni. Wyobraźcie sobie naszą radochę, kiedy trafiliśmy na stoisko Solaron - metal craft. Firma Solaron to wykonawca odznak, medali, coinów, pinsów, a także szeroko rozumianej metaloplastyki. Na stoisku mogliśmy podziwiać cały wachlarz produktów i tu naprawdę wielkie brawa za craft. Wykonanie nawet najmniejszych odznak było na najwyższym poziomie.
5. Tipu - "Rosnące" gadżety!
Gadżety Tipu nie dają o sobie łatwo zapomnieć. Cieszą, angażują i budzą dobre emocje. Na ich stoisku mogliśmy znaleźć rosnące upominki, gotowe roślinki oraz różnorodne pomysły na to, jak w reklamie być eko.
Miłym zaskoczeniem były również przykłady realizacji marek z naszego zielonogórskiego podwórka. W ofercie Tipu znajdziecie również gotowe boxy upominkowe, gadżety wellness oraz aromatyczne kawy, herbaty i słodycze. Wszystko z możliwością personalizacji.
6. Art-Papier - Magia!
Na koniec naszego zestawienia chcieliśmy przybliżyć Wam markę Art-Papier. AP to czerpalnia papieru, która podczas targów prezentowała, jak powstaje naturalna kartka papieru czerpanego. Papier czerpany można również zadrukować w pełnym kolorze, wyczarowując z niego oryginalne i ekologiczne gadżety: ulotki, bony rabatowe, wizytówki, metki, winietki, zaproszenia. Na czym polega magia? Celuloza.
Koperta lub ręcznie czerpana kartka papieru z nasionami może zacząć kiełkować lub zamienić się w roślinkę. Jest to idealne rozwiązanie dla kampanii zero waste lub eko.
Dowiedz się więcej o Art-Papier!
Jedno jest pewne - świat się zmienia, a z nim... reklama. Oczywiście formy cyfrowe oraz te z wykorzystaniem nowoczesnych technologii rozwijają się szybciej, aczkolwiek te klasyczne nadal są z nami. Mamy nadzieję, że wybrane marki zainspirowały Was na tyle, żeby w końcu wybrać się na targi RemaDays. A tymczasem... do następnego!
AGD inspirowane architekturą Gaudiego? Zobaczcie, jak Marcus Byrne stworzył je przy pomocy AI!
nie,wię
Zastanawialiście się kiedyś, jak piękne byłyby akcesoria użytku domowego, gdyby ich design był inspirowany 'największymi tego świata'? Dokładnie na taki pomysł wpadł Marcus Byrne. Irlandzki artysta, grafik oraz visual storyteller, który na nowo wyobraża sobie przedmioty domowego użytku, czerpiąc z niezwykłych projektów Antoniego Gaudiego.
Antoni Plàcid Guillem Gaudí był katalońskim architektem i inżynierem secesyjnym słynącym z wyjątkowych projektów architektonicznych. Do jego największych dzieł możemy zaliczyć bazylikę Sagrada Familia, Casa Vicens, Park Güell lub Casa Batlló. Czym charakteryzował się jego styl? Był bardzo rzeźbiarski oraz secesyjny. Wykorzystywał łuki paraboliczne, fantastyczne formy i zawiłe desenie oraz organiczne kształty podpatrywane w przyrodzie. Gaudí nawiązywał niekiedy do płynności podwodnego świata. Dziś, uważany za prekursora architektury biomorficznej.
Gaudí na blacie w kuchni.
Teraz wyobraźcie sobie toster, suszarkę do włosów lub ekspres do kawy, który zawiera core sztuki architektonicznej Gaudiego. Czy nie byłby to piękny widok? Projekty Marcus'a wspomogła sztuczna inteligencja oraz Photoshop, dlatego efekt finalny może naprawdę zaskoczyć. Co o całym procesie mówi sam Marcus?
"Nie czuję się komfortowo nazywając gadżety Gaudiego wyłącznie moim dziełem. Są to abstrakcyjne idee, do których użyłem sztucznej inteligencji, aby je ożywić. AI to ogromna, destrukcyjna siła. Nie wierzę, że maszyny mogą faktycznie tworzyć sztukę. Są karmione miliardami obrazów artystycznych bez uznania i rekompensaty."
Wygenerowane obrazy charakteryzują organiczne linie, żywe kolory i bardzo ciekawa konstrukcja. Nie trudno sobie wyobrazić, że stojąc na półce sklepowej, zwróciłyby nie jedno oko. Pytanie brzmi, czy projekty tego typu to nowy rodzaj manipulacji, sztuka, czy może zagrożenie dla kreatywności? Biorąc pod uwagę, jak potężnym narzędziem staje się sztuczna inteligencja, warto zastanowić się gdzie kończy się nasza wyobraźnia i kreatywność, a zaczyna napompowany plagiat.
Sztuczna inteligencja bazuje na tzw. Body of text, czyli ogromnej bazie danych. Potrafi tworzyć niezwykłe obrazy w kilka sekund, pisać eseje, tworzyć teksty reklamowe, a nawet sama je oceniać. Ciekawe? Dajcie nam znać, jakie jest Wasze zdanie i koniecznie zobaczcie pozostałe prace Marcus'a.
marcusbyrne.com
Instagram profile
Oszczędzaj świadomie, czyli sposoby na hajs, o których mogłeś nie wiedzieć!
Dobrobyt... jakie to piękne słowo. Porad na temat inwestowania, oszczędzania, lokowania wielkich pieniędzy oraz flipów jest w necie na pęczki. Szczególnie teraz, kiedy jest kryzys i nikt nie ma pieniędzy. Dzieje się tak nie bez powodu i oczywiście troszeczkę trywializuję, natomiast ciężko jest się odnieść do czegoś, czego nie mamy. W tym artykule postaram się pochylić nad przeciętnym młodym 'Ja' z Polski. Osobą, która jest pracowita i w zderzeniu z machiną jest na pewno mikro. Pssst... nie będzie ani słowa o krypto!
Inwestuj w siebie!
Brzmi banalnie prawda? Spójrzcie jednak na to z innej perspektywy. Być może wielu z Was nie odkłada fizycznie złotówek na subkoncie, co wiąże się z poczuciem ciągłego przygnębienia, natomiast inwestujecie pieniądze w rozwój i własną edukację. I bardzo dobrze!
Jeżeli czegoś nie wiemy… tracimy. Jeżeli czegoś nie umiemy… tracimy. Jeżeli czegoś nie robimy … również tracimy. Bardzo często pod hasłem 'tracimy' stoją pieniądze.
Więc te niestracone zostaną z nami. Jak? Ponieważ wiedzy i umiejętności nikt nie może Wam zabrać, a co lepsze, pięknie się ją mnoży. Dlatego następnym razem, kiedy pomyślisz o nowym gadżecie, torebce lub bluzce - pomyśl o doświadczeniu i samorozwoju.
Najpierw płać sobie. Zawsze!
Ta zasada działa najlepiej u samozatrudnionych, ale osoby ‚na pensji’ też mogą wyciągnąć z niej wnioski. Chodzi tu o oszczędzanie poprzez transfer wewnętrzny własnych środków w pierwszej kolejności. Zamiast oddawać nasze pieniądze na jakiekolwiek dobra lub bezsensowne zakupy po 10-tym, przelej sobie pieniądze na konto oszczędnościowe lub fundusz inwestycyjny. Nawet jeżeli zdarzy Ci się, że będziesz musiał z nich troszkę cofnąć, zobaczysz, jak szybko uzbiera się z tego sensowna kwota. Ten model oszczędzania pomoże Ci w dwóch najważniejszych kwestiach. W szybkim oszczędzaniu na „zachcianki” powyżej 1000 zł. Ale i tym długofalowym na przyszłość. Im bardziej nietykalne staną się te środki, tym większa będzie Wasza motywacja do oszczędzania w innych miejscach.
Unikaj tzw. Inflacji „Stylu Życia”
Wszystkie badania wskazują na to, że przeciętny Kowalski wydaje więcej, kiedy zarabia więcej. Oczywiście, czy nie po to właśnie pracujemy? Jaki sens miałby awans, premia lub rozwijanie własnego biznesu, gdyby nie łechtanie naszego ego? „Człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego”. Myśląc o inwestowaniu lub oszczędzaniu, to musimy wyraźnie postawić jakieś granice. Jeżeli będziemy żyli stylem subskrypcji to ani jedno, ani drugie nigdy nie nastąpi.
Możemy być jednak sprytniejsi niż przysłowiowa "Piękna Kusicielka" i w łatwy sposób zacząć korzystać z naszych wyższych zarobków, odkładając je w formie oszczędności. Stać Cię na mieszkanie lub kredyt? Masz czym jeździć, a twój telefon ma więcej niż 24 kolory? W takim razie podejdź do kolejnych wydatków zdroworozsądkowo.
Większość z nas szuka kolejnych wydatków i aktualizacji własnych zasobów z powodu bodźców, a nie realnej potrzeby.
Jeżeli do funkcjonowania wystarczał Ci do tej pory samochód w leasingu za 1400 zł, to czy ten za 3700 zł odmieni Twoje życie na tyle, żeby odłożyć oszczędzanie na dalszy plan? Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale uwierzcie mi na słowo… w Polsce stylóweczka „Zastaw się, a postaw się” ma moc! Jeżeli szybko policzysz, to różnica w powyższym przykładzie w skali roku to aż 27 600 zł. Dodaj do tego koszt posiadania droższego samochodu i spokojnie przekroczymy 35 000 zł. Wiele osób marzy o odłożeniu takiej sumy przez 12 miesięcy. Znam również przypadek, gdzie pomimo wyższych zarobków, ktoś pozbył się obciążenia w postaci leasingu i wybrał transport miejski oraz rower. Efekt? Policzmy jeszcze raz. Niech transport miejski, rower i spacerek wyniesie nas nawet 200 zł miesięcznie. Przy kwocie 3500 zł, która zostanie w naszej kieszeni co miesiąc, zaoszczędzimy 42 000 zł. Jasne, zirytujesz się na busa, Bolta lub pociąg nie raz, ale jeśli chcesz oszczędzić…. Wytrwaj!
Side Hustle w sieci!
Wielu z nas myśli o oszczędzaniu tylko z perspektywy głównego źródła dochodu, czyli naszej pracy. Ta metoda wiąże się z matematyczną barierą, ponieważ maksymalnie jesteśmy w stanie odłożyć określoną kwotę pieniędzy.
Side Hustle to nic innego jak dywersyfikacja naszego przychodu w postaci dodatkowej pracy. Nie chodzi tu jednak o dodatkowy etat, ponieważ tu też zderzymy się z ograniczeniem w postaci tarczy zegarka. Warto pomyśleć więc o zarobku, który nie będzie wymagał rewolucji w naszym życiu i będzie w pewnym sensie zautomatyzowany. Przykład? Być może pracujesz na co dzień, jako informatyk, ale Twoje hobby lub pasja może pomóc Ci w zbudowaniu po godzinach zasobów, treści lub katalogu, który po umieszczeniu w sieci będzie do kupienia przez wszystkich. Mówimy tu na przykład o prowadzeniu kanału w serwisie YouTube, tworzeniu banku zdjęć, projektowanie szablonów lub grafice w postaci ilustracji/plakatów/wzorów. Te wszystkie elementy podlegają monetyzacji i mogą być źródłem dodatkowych pieniędzy, a tym samym, oszczędności. Najczęstsze „ale”? Czas lub zapał. Nie warto jednak zwlekać. Im szybciej zaczniesz, tym więcej uzbierasz.
Mikro oszczędzanie
Nazywam je również metodą „Na Batonika”. Polega ona na odkładaniu mikro kwoty, najczęściej końcówek transakcji, które wrzucamy na osobne konto. Ta metoda oszczędzania jest ostatnio coraz bardziej popularna w aplikacjach mobilnych naszych Banków. Osobiście przetestowaliśmy ją w banku Santander, gdzie jest ona jedną z opcji odkładania na tzw. „Cele”.
Jak to działa? Dotyczy to każdej płatności dokonywanej kartą. Zapłaciliśmy w sklepie za batonika 2,50 zł? Bank automatycznie przelewa wyrównanie do okrągłej kwoty, w tym przypadku 0,50 gr, na konto oszczędnościowe. Oczywiście możemy wybrać konkretny mnożnik i robi się ciekawiej. My zastosowaliśmy ten x10, więc na grubo. Dlaczego warto rozważyć taką opcję?
Każdego dnia kupujemy te same niezbędne ‚pierdoły’. Paliwo, kawa, bułka, zakupy na obiad, myjnia itd. Podświadomie jesteśmy gotowi zapłacić za nie troszeczkę więcej.
Jak to wygląda w praktyce i ile udało nam się odłożyć w skali miesiąca? Całe 422 zł. Mało? Naszym zdaniem nie! Jest to oszczędzanie, które odbywa się w pewnym sensie bez naszej wiedzy, ale jak się okazuje, nasza ignorancja względem mikro oszczędzania może pozbawiać nas niemałej sumki. Spójrzmy na to w skali roku, a nagle okazuje się, że na naszym koncie zrobiło się 5000 zł. Ha! I to wszystko z batoników.
Mam nadzieję, że zainspirowaliście się naszymi przykładami lub przynajmniej spojrzeliście na kilka spraw z innej perspektywy. A teraz do dzieła! Wybierzcie najlepsze opcje dla siebie!
Autor: Krzysztof Skotnicki
,,The Last of Us’’ – Druga młodość postapokalipsy, czyli dlaczego serial HBO nas przeraża?

Jak przeżyć w postapokaliptycznym świecie? Takiego pytania na pewno nigdy nie zadał sobie Joel, facet, który prowadzi dość rutynowe i przyziemne życie. Mieszka w Atlancie, gdzie pracuje i wychowuje córkę, dzień w dzień mierząc się z prozą – czasami szarej – rzeczywistości. Pewnego dnia jego rzeczywistość zmienia się jednak nie do poznania. Wszystko za sprawą tajemniczej pandemii maczużnika, przemieniającej zainfekowaną ludność w żądne krwi potwory. Gdy Joel próbuje wydostać się z objętego kwarantanną miasta, w wyniku wypadku traci jedyną córkę. Od tej pory musi nauczyć się żyć od nowa – w świecie nowych zasad.
Życie jest kruche
Zdaje się, że jeszcze nie tak dawno fani fantastyki postapokaliptycznej drżeli na wieść serialowej adaptacji komiksów Roberta Kirkana - ,,Żywe trupy’’. Tymczasem okazuje się, że od tej gorącej premiery minęło już dwanaście lat, a historia o próbie ludzkiego charakteru i życiu wśród krwiożerczych zombie traktowana była przez widzów z dużym przymrużeniem oka. W tamtym czasie mało kto wyobrażał sobie przecież globalną pandemię, mogącą realnie zagrozić ludzkości. Tymczasem dziesięć lat później zderzyliśmy się z wiadomością o tajemniczym wirusie, początkowo niestanowiącym dla nas większego zagrożenia – wielu z nas uważało przecież, że Chiny są daleko, a pandemia nie pasuje do realiów XXI wieku. Myślenie to ukazało, jak bardzo ukorzeniliśmy się w wizji bezkresnego bezpieczeństwa i jak bardzo jest ono kruche.
Być może właśnie z tego względu zmieniliśmy podejście do tematyki post apokaliptycznej, która odtąd z poziomu nierzeczywistej bajki wzrosła do rangi budzącej grozę, prowokując pytanie: ,,Czy to wszystko mogłoby wydarzyć się naprawdę?’’
Mijają trzy lata i naszym oczom wreszcie ukazuje się serialowy odpowiednik gry o tytule ,,The Last of Us’’. Według wielu zapalonych graczy adaptacja jest wręcz mistrzowsko odwzorowana i – przynajmniej póki co – posiada w sobie olbrzymi potencjał. Czy można się temu dziwić? Jest to produkcja kasowa, bazująca na wzruszającej historii o życiu przerwanym przez tajemniczego wirusa. Co ciekawe, już w pierwszym odcinku – o czym nie było mowy w grze – przenosimy się na moment do lat 60. ubiegłego wieku, aby wysłuchać uczonych, debatujących o kordycepsie – spowodowanym zmianami klimatu grzybie, który w wyniku swojej ewolucji może zainfekować ludzi.

Odzyskać utracone!
Wracając do samego Joela, który właśnie utracił wszystko, co miał – twórcy przenoszą nas o dwadzieścia lat naprzód, do Bostonu. Nie jest to jednak miasto, które znamy poprzez pryzmat naszej rzeczywistości. ,,The Last of Us’’ przedstawia amerykańskie miasto jako brudne, skorumpowane i zniszczone zagłębie, w którym uchowali się ,,niezainfekowani’’ ludzie, próbujący żyć – mimo wszystko. Panuje tu tyrania i można sądzić, że nowe rządy nie stronią od brutalnych kar – możemy bowiem zauważyć ludzi bez palców, których utrata mogła być pokłosiem wymiaru sprawiedliwości zaprowadzonego przez nowy porządek świata. Trzeba również wspomnieć o samych zainfekowanych, którzy w serialu przerażają o wiele bardziej niż w grze. Wszystko za sprawą wystających z ust ruchomych pnączy, robiących naprawdę piorunujące wrażenie.
https://open.spotify.com/track/3QqONU0GW4byIClquChyf0?si=0a975e4e34144614
Wśród mieszkańców znajduje się również Joel, posiwiały, chwytający się każdej pracy, a pewnego dnia – chcący odszukać zaginionego brata. Zanim jednak wyrusza w śmiertelnie niebezpieczną podróż po Ameryce, zgadza się podjąć jeszcze jednej misji, powiązanej z nastoletnią Ellie, którą Joel szybko identyfikuje z własną córką – zmarłą tragicznie dwie dekady wcześniej Sarah. Od tej pory relacja Joela i Ellie wkracza na inny poziom, bowiem mężczyzna zrobi wszystko, aby tym razem ochronić dziecko, za które obiecał być odpowiedzialny. Ucieczce z Bostonu towarzyszy wyjątkowe tło muzyczne, wybrane nie bez powodu. Kawałek Depeche Mode ,,Never let me down again’’ opowiada bowiem o podróży u boku przyjaciela i nadziei wyrażonej w stronę bezpieczeństwa. Scena nabiera patosu również wtedy, gdy oczom widza ukazuje się kadr niemalże wyjęty z gry – mowa o przewalonych budynkach, obrazujących siłę strat, jakie poniósł w ciągu dwudziestu lat nasz świat.

Muzyka dla ludzi... zombie
A skoro o muzyce już mowa, pierwszy odcinek ukazuje doskonale, jak bardzo zmienili się ludzie. Trudne czasy zmusiły ludzkość do porzucenia – lub odkrywania na nowo – swojego człowieczeństwa. Dostosowanie się do nowego prawa, wykonywanie ohydnych prac – w tym przewożenie i palenie trupów zainfekowanych ludzi – pozwalający przeżyć system kartkowy i życie w zamknięciu. Świat zdaje się powoli zapominać o ,,starym porządku’’ sprzed infekcji, a wraz ze wspomnieniami zaciera się również pamięć o rozrywce, w tym – muzyce.
Serialowa Ellie nie zna muzycznych klasyków, które – dla nas, widzów – plasują się niemal w kanonie wszystkiego tego, co znać trzeba.
Choć z perspektywy widza oglądającego serial pod ciepłym kocem wizja nieznajomości dobrej muzyki może dziwić, w serialu wykorzystano jeszcze jeden muzyczny smaczek, który z pewnością nie zdziwi żadnego gracza, bo po prostu nie mogło go zabraknąć. Mowa o melodii z gry, skomponowanej przez Gustavo Santaolallę, Argentyńczykowi, któremu lata temu twórcy ,,The Last of Us’’ podziękowali w wyjątkowy sposób. Kto grał w grę, ten na pewno przypomni sobie zdjęcie Joela wraz z córką, mającą na sobie piłkarską koszulkę Argentyny.
There is hope!
Serial ,,The Last of Us’’ już stał się hitem. To niebywały sukces z uwagi na to, jak bardzo nie podobają nam się współczesne, powstające na podstawie książek lub gier, produkcje. Póki co jedynym niesmakiem, jaki pozostawił po sobie pierwszy odcinek serii jest to, że na kolejne odcinki trzeba poczekać – kolejno – w odstępie tygodnia. Kto wie, być może to właśnie adaptacja kultowej gry pozwoli nam wszystkim raz jeszcze oszacować, na ile fantastyka postapokaliptyczna to tylko bajka, a na ile… przygotowanie na ewentualne błędy w Matrixie?
Autor: Aleksandra Kucza
Fashion MakeUp by Maja Sobolewska-Myszczuk
Maja Sobolewska-Myszczuk to utalentowana wizażystka oraz szkoleniowiec w Akademii Wizażu w Zielonej Górze. Od niedawna zajmuje się także fotografią własnych prac. Laureatka nagrody Artysta Roku Makeup Trendy w kategorii "Debiut" oraz Viva Photo Awards 2022 w kategorii "Beauty".
Jako wizażystka staram się jak najlepiej odzwierciedlić makijaż na zdjęciach. Sprawić, aby był równie zachwycający, jak na żywo.
Jak widać, talent do zdjęć uzupełnia się z wizażem. W zdjęciach Mai widać eksperymentowanie z kolorem oraz ustawieniem światła, co pozwala ukazać makijaż w oryginalny sposób. Maja najlepiej czuje się w makijażach typu fashion i kreatywnych. Jej zdjęcia charakteryzują się ciasnymi kadrami i ostrym światłem.
Photo credit: Maja Sobolewska-Myszczuk
Camera: Sprzęt Canon EOS 6D
Inspirujemy treścią! Nowa odsłona magazynu The ARQ
Jest 2023 rok, a nasz magazyn nabiera właśnie rozpędu. Wierzymy w nieszablonowe podejście do publikacji oraz tworzenia contentu w internecie. Nasze artykuły oraz edytoriale charakteryzują się świeżą perspektywą, która pomija nudne i powtarzające się fakty, a podkreśla estetyzm i przemyślane wzornictwo. Opowiadamy o designie z perspektywy projektantów i artystów.
2023 Here We Go!
Nowy rok to całkowicie przeprojektowany layout naszego magazynu. Jeszcze z większym naciskiem na przejrzysty design, mobilność oraz dostępność wartościowego contentu bez reklam!
Od samego początku naszą misją była promocja inspirujących marek, przedsiębiorców, produktów oraz usług!
Chcemy wspierać przedsiębiorców, którzy są blisko! Nasz obszar to przede wszystkim zachód naszego kraju. Jak się okazuje... często Wild Wild West! Dzięki doświadczeniu w tworzeniu kampanii wizerunkowych oraz komunikacji wizualnej, jesteśmy całkiem nieźli w tworzeniu content marketingu.
Współpraca?
Tworzymy edytoriale, piszemy recenzje oraz treści sponsorowane dla firm, marek oraz osób, które chcą zaprezentować się skategoryzowanej publice w niespotykanie czytelny sposób. Jesteśmy specjalistami od brandingu, storytellingu oraz fotoreportażu. Zadbamy o to, aby Twoja marka, produkt lub usługa zachwyciła naszych czytelników. W odróżnieniu od codziennej prasy Twój artykuł nie przepadnie po zakończonej emisji. Oprócz kampanii w social mediach będzie już zawsze dostępny w odpowiedniej kategorii.
Przez wszechobecny śmietnik wizualny oraz reklamy typu 'pop up', większość treści w sferze digital wygląda gorzej niż baner na bazarze. Chcemy przywrócić wartość autorskim treściom i obrazom!
Nasi odbiorcy to charakterystyczna społeczność, która docenia szeroko pojęty estetyzm. Czytelnicy The ARQ to ludzie, którzy doceniają dobry produkt lub wartościową usługę, ponieważ rozumieją czym jest dobry design i ciekawy content.
51% po naszej!
Założycielami magazynu są ludzie, którzy na co dzień kreują marki, doradzają w biznesie, przeprowadzają skuteczne kampanie reklamowe i tworzą wartościowy content dla firm. Koncept The ARQ odbiega dalece od nudnego zredagowania treści przygotowanych przez klienta. Zastanowimy się, co najlepiej zadziała na rzecz Twojej marki, usługi lub produktu. Wierzymy, że w tej wymianie usług, warto być po stronie, która daje więcej.
Jesteśmy fair!
Każdy artykuł sponsorowany zawiera zdjęcia, treści oraz strapline przygotowany przez redaktorów magazynu. Dodatkowo, wypromujemy go poprzez social media w skali całego kraju lub konkretnego miasta na czas trwania emisji. Po wygaśnięciu reklamy artykuł trafia do kategorii przypisanej mu na stronie magazynu. Bezterminowo, bez dodatkowych kosztów, w kolejności chronologicznej.
Jesteś zainteresowany?
kontakt@thearq.pl
To żadne szczęście być księżniczką – krótka historia Margaret Windsor "THE REBEL PRINCESS"
Na bal u amerykańskiego ambasadora założyła strój Madame Butterfly, ale gdy poczuła rytm muzyki, szybko zrzuciła kimono, przeistaczając się we frywolną tancerkę z paryskich teatrzyków i na oczach zszokowanych gości odtańczyła kankana. Nie wstydziła się ani swojego zachowania, ani faktu, że większość gości zobaczyła tamtej nocy jej bieliznę. Po skandalu oparcie znalazła w kochającym ojcu – królu Jerzym VI – który zachowanie córki skomentował pobłażliwym uśmiechem i stwierdzeniem, że człowiek młody jest tylko raz.
Na tym samym balu pojawiła się także jej siostra – następczyni tronu, Elżbieta – w towarzystwie męża. Ona przebrana za pokojówkę, on za lokaja. Dziennikarzom umknął jednak fakt ich obecności, bo wszyscy wpatrzeni byli w młodszą Windsorównę, Małgorzatę – salonową lwicę, kolorowego ptaka lub – jak kto woli – czarną owcę rodziny królewskiej, przez wielu zapamiętaną jako niewygodną skandalistkę i najnieszczęśliwszą kobietę w królewskim pałacu.
Dziewczynki z Piccadily Road 145
Gdy w 1926 roku książę Albert i Elżbieta Bowes-Lyon powitali na świecie pierwszą córkę, a po czterech latach drugą, ich wspólnym celem stało się stworzenie ,,zwyczajnej’’ rodziny, w żadnym stopniu nieobjawiającej królewskiego nadęcia. Małżeństwo mogło pozwolić sobie na tego typu plany, bo to nie Albert miał odziedziczyć tron, ale jego brat – David.
Tym sposobem Lilibet i Margaret mogły psocić, brudzić, wbiegać do łóżka rodziców, a nawet urządzać bitwy na poduszki. Charaktery dziewczynek od samego początku można było porównać do ognia i wody. Elżbieta – dojrzała i poważna jak na swój wiek, a także porządna do szpiku kości. Nie lubiła, gdy w jej otoczeniu panował chaos, a gdy tylko podejrzewała, że tuż za drzwiami jej buciki stoją nie tak, jak powinny, potrafiła w środku nocy zerwać się z łóżka, by jak najszybciej zderzyć swoje myśli z rzeczywistością i zniwelować problem. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jest to początek nerwicy natręctw, która towarzyszyć jej będzie do końca życia. Małgorzatę z kolei można uznać za całkowite przeciwieństwo swojej siostry. Podczas gdy Elżbieta powoli otwierała pierwszego cukierka, Małgorzata wkładała do buzi tyle słodkości, ile tylko mogła w niej zmieścić.
Była głośna, śmiała, nieposkromiona i – zdaniem służby – do szpiku kości rozpieszczona, co nie przeszkadzało męskim członkom rodziny – Jerzemu V i jego następcy Jerzemu VI.
Mimo starań rodziców, życie dziewczynek nie przypominało jednak codzienności angielskich dzieci – nawet tych z bardziej majętnych rodzin. Nie chodziły do szkoły, a co za tym idzie – nie miały kontaktu z rówieśnikami. Znały zasady wszelkich ukłonów i dygnięć wymaganych w królewskim dworze, ale nie potrafiły samodzielnie przygotować sobie posiłku lub dobrać stroju, bowiem we wszystkim wyręczała je służąca lub lokaj.
,,Oj, ty moja bidulo!’’
Kiedy w 1936 roku, po niecałym roku panowania, koronę porzuca stryj, Edward VIII, powoduje to istny rollercoaster w życiu księcia Walii, jego żony i córek. Albert przeżywa kryzys, jąka się w trakcie ważnych przemówień i nie akceptuje wiadomości o byciu królem. Atmosfera ta wpływa także na Elżbietę, która zdaje sobie sprawę, że nagły obrót spraw uczynił z niej drugą osobę w kolejce do tronu. Stres potęguje również reakcja Małgorzaty, która na wieść o tym, że jej siostra zasiądzie kiedyś na tronie, autentycznie się smuci, mówiąc: ,,oj, ty moja bidulo!’’.
Lilibet szybko otrząsa się jednak z początkowych obaw, bo świadomość wyższości zaczyna być dla niej atrakcyjna. Gdy pewnego razu zauważa, że pełniący służbę gwardziści stają na baczność, gdy koło nich przechodzi, zaczyna paradować obok nich tam i z powrotem, aby niczym roboty powtarzali swoje wyuczone gesty. Sława zaczyna mieć słodki smak szczególnie dlatego, że starsza Windsorówna staje się idolką Brytyjczyków – jej woskowa figura trafia do muzeum Madame Tussaud, sześciopensowy znaczek Nowej Fundlandii zyskuje jej podobiznę, a gdy obchodzi urodziny, w całym kraju wywieszane są flagi.
Zmianie ulega również codzienny grafik przyszłej królowej, która od tej pory ma obowiązek zwiększyć swoje kompetencje także na polu naukowym Nie oznacza to jednak, że komukolwiek zależy na inteligencji przyszłej królowej. Rodzice i dziadkowie obawiają się zapewnić jej edukację w szerszym zakresie, wychodząc z założenia, że księżniczki nie powinny być nazbyt wygadanymi mądralami.
Rozpieszczony huragan radości
W ogniu wszystkich tych wydarzeń młodsza córka króla zdała sobie sprawę, że odtąd już zawsze pozostanie na drugim planie. W dniu, kiedy obie z siostrą wprowadziły się do wielkiego i zimnego pałacu Buckingham, wyznała: ,,Nienawidzę tego wszystkiego. Byłam Małgorzatą Różą Yorku, a teraz jestem Małgorzatą Różą niczego’’. Podczas gdy Elżbieta była przyszłą królową, Małgorzata pozostawała tylko ,,zwykłą księżniczką’’, której nie trzeba było kształcić lub otaczać specjalną opieką. Siostry – dotąd spędzające ze sobą każdą chwilę – zaczęły się od siebie oddalać, co wzmacniało poczucie samotności w nowej sytuacji. Aby uporać się z narastającym poczuciem odrzucenia, Margaret uciekała w muzykę, a dokładniej – w grę na pianinie. Poza tym, w wolnym czasie uwielbiała malować paznokcie i szminkować usta, nie przejmując się faktem, że jej siostrze powierza się o wiele ambitniejsze obowiązki.
Lata mijały, co zaowocowało coraz mocniej zauważalnym temperowaniem charakteru Elżbiety i przymykania oka na szaleństwa Małgorzaty. Podczas gdy przyszła królowa nie mogła okazywać uczuć i słabości, jej siostra śmiało korzystała z życia, akceptując sytuację, jaką zesłał jej los: ,,nie muszę być surowa i obowiązkowa jak Lilibet. Mogę być podła, jak chcę’’.
Jeszcze zanim osiągnęła pełnoletniość, widywano ją z kieliszkiem w ręku i papierosem. Mimo 150 cm wzrostu potrafiła przepełnić swoim śmiechem całą salę, co powodowało, że wzrok gości skupiał się tylko na niej. Szybko stała się gwiazdą londyńskich salonów, a wszystko ze względu na czarujący charakter i urodę. Nie stroniła od mocnego makijażu i modnych strojów, a także flirtu, choć nigdy nie ukrywała, że nie śpieszy jej się przed ołtarz. A później się zakochała…
Pyłek, skandal i nagłe oświadczyny
O tej miłości dowiedzielibyśmy się znacznie później, gdyby nie gafa – a może celowe zagranie? – Małgorzaty w 1953 roku, kiedy dziewczyna strzepnęła pyłek z ramienia Petera Townsenda, pracującego dla króla Jerzego VI. Choć niektórzy uważali to za nic nieznaczący gest, prasa zapoczątkowała falę podejrzeń o rzekomym romansie księżniczki ze starszym o szesnaście lat – i w dodatku żonatym! – mężczyzną. Townesend miał zawrócić w głowie księżniczki Małgorzaty już w 1944 roku, kiedy rozpoczął pracę u boku króla.
Miłość dziewczyny na początku przygniatała pilota, odcinając mu drogę do spędzania czasu w rodziną – w skład której wchodziła oczywiście żona. Małgorzata, wywierając subtelny nacisk, powodowała, że obiekt jej westchnień spędzał u boku rodziny królewskiej większość swojego czasu – mowa także o świętach i innych chwilach, które powinien dzielić z rodziną.
Gdy w 1952 roku kraj obiegła informacja o śmierci króla Jerzego VI, serce Małgorzaty rozpadło się na miliony kawałków. Tragiczny stan psychiczny dziewczyny koiła bliskość Townsenda, do którego księżniczka szczególnie zbliżyła się właśnie w tamtym czasie. Małżeństwo mężczyzny chyliło się ku upadkowi, do czego przyczyniła się jego ciągła nieobecność w życiu osamotnionej żony. Po rozwodzie Petera para wzniosła się na nowy poziom relacji, ponieważ księżniczka doczekała się oświadczyn. Sprawa ta wymagała jednak specjalnej zgody świeżo upieczonej królowej – a wszystko dlatego, że księżniczka miała poślubić rozwodnika.
Elżbieta nie ukrywała jednak, że kolejny szalony pomysł siostry jest dla niej orzechem trudnym do zgryzienia. Zależało jej na szczęściu Małgorzaty, ale jednocześnie nie zapominała o sztywnej tradycji, zakazującej małżeństwa z rozwodnikami.
Co z oczu to i z serca?
Po debacie z ówczesnym premierem, Winstonem Churchillem – Elżbieta II postanawia ,,odwlec problem w czasie’’. Peter Townsend zostaje odesłany do placówki dyplomatycznej w Brukseli, natomiast Małgorzata otrzymuje pocieszenie, że rozłąka ta jest tymczasowa i gdy ukończy 25. lat, wyzwoli się z obowiązku całkowitego poddania królowej. Gdy w 1955 roku Peter powraca do Wielkiej Brytanii, prasa na nowo wzbudza sensację wokół rzekomego ślubu nieszczęśliwych kochanków. Małgorzacie kibicuje cały kraj, a celem społecznych protestów jest wpłynięcie na ostateczną decyzję królowej. Widząc, że zakazana miłość przetrwała próbę czasu, Elżbieta sugeruje Małgorzacie utratę wszelkich przywilejów oraz utratę miejsca w kolejce do tronu, w razie poślubienia Petera.
Choć związek Małgorzaty ulega rozpadowi, młoda kobieta zawiera z Townsendem pakt, w którym oboje przyrzekają, że do końca życia pozostaną samotni. Umowa ta nie przetrwała jednak próby czasu, bowiem w 1959 roku mężczyzna powiadomił Małgorzatę o zaręczynach i planowanym ślubie. Fakt ten załamał księżniczkę do tego stopnia, że postanowiła uziemić się we własnym łóżku, w towarzystwie swoich nieodłącznych przyjaciół – alkoholu i papierosów.
Pierwsza celebrytka rodu Windosrów
O romansach Margaret Windsor można pisać wiele. Choć podobała się mężczyznom i w końcu stanęła na ślubnym kobiercu, nie można powiedzieć, że miała szczęście w miłości. W pewnym momencie opuściło ją także zdrowie – lata palenia papierosów i zapijania smutków alkoholem, poskutkowały usunięciem części płuca i chorobą wątroby. W 1994 roku przeszła swój pierwszy udar, a drugi – w 2000 roku – przepłaciła utratą wzroku w jednym oku.
Była wyjątkowa za życia i taka pozostała również po śmierci, bo jako jedyna członkini rodu Windsorów została skremowana. Dziś spoczywa w trumnie swego ojca – Jerzego VI. Brytyjczycy wciąż uważają ją za ikonę i duszę stworzoną do zdobienia pierwszych stron gazet. Widoczny jest tu kontrast pomiędzy Margaret a Elżbietą II, która mimo siedemdziesięcioletniego panowania, nigdy nie powiedziała niczego kontrowersyjnego.
AUTOR: ALEKSANDRA KUCZA
WASTESHARK – Nawodny odkurzacz ratujący czystość wód!

Czy przy obecnym postępie technologicznym kogokolwiek może zdziwić fakt, że ostatnimi czasy powstało coś takiego jak nawodny odkurzacz? Jeśli jeszcze nie słyszeliście o tym sprytnym wynalazku, a jesteście ciekawi, do jakich celów został stworzony, zapraszamy do lektury tego artykułu.
WATERSHARK – POGROMCA WODNYCH ODPADÓW
Jak we wszystkich innych historiach związanych z rozwojem i progresem, tak i w tym przypadku wszystko zaczęło się najpierw od idei. Firma RanMarine Technology postanowiła stworzyć inteligentną maszynę, która okaże się niezwykle pomocna przy oczyszczaniu zbiorników wodnych z wszelkich odpadów i biomasy. W ten sposób powstał autonomiczny statek nawodny (ASV) WasteShark, posiadający próżnię wzorowaną na budowie rekina.
Aby ,,odkurzacz’’ mógł spełnić swoją funkcję, użytkownik musi – przy pomocy GPS – ściśle określić trasę przepływu maszyny, którą można zapisać i ponownie uruchomić – tak często, jak to konieczne.
Co więcej, urządzenie można wzbogacić o specjalny system wykrywania światła i określania odległości, dzięki czemu nie ma mowy o potencjalnych kolizjach. Zdaniem ekspertów WasteShark to wydajny, przyszłościowy i bezpieczny – ze względu za zerową emisję gazów cieplarnianych i dwutlenku węgla – dla środowiska sprzęt, który w przyszłości można zastosować w środowiskach miejskich, wiejskich, przemysłowych oraz rekreacyjnych.
ROBOT INNY NIŻ WSZYSTKIE
Maximum czasu pracy maszyny to 10 godzin pływania, przy maksymalnej prędkości 3km/h oraz możliwości usunięcia aż do 500 kg śmieci dziennie. Kompaktowa budowa maszyny sprawia, że jest ona przenośna i – dzięki autonomicznym funkcjom – może być bezpiecznie obsługiwana z jakiegokolwiek miejsca. Oczywiście, konstrukcja WasteShark’a nie jest przypadkowa!
Firma celowo zaprojektowała robota w ten sposób, sądząc, że właśnie w takiej odsłonie dotrze on do tych wszystkich obszarów, do których na próżno próbują się dostać inne statki i jednostki próbujące posprzątać zanieczyszczony teren. WasteShark to wystarczająco małe i sprytne urządzenie, bez problemu mieszczące się w ciasnych przestrzeniach, w których zazwyczaj gromadzą się wodne śmieci. Jest ono jednak na tyle duże, aby pomieścić w sobie pół tony odpadów.
CZYSTOŚĆ WODY – NASZ WSPÓLNY INTERES
Jak twierdzi RainMarine Technology: „Woda na naszej planecie jest ze sobą połączona, dlatego jej czystość powinna być priorytetem dla nas wszystkich. Musimy monitorować jej jakość i dbać o nią, zaczynając od najbliższego otoczenia’’. Z tego powodu firma zbiera dane za pośrednictwem WasteShark i DataShark, które dokładnie obrazują jakość wody w ekosystemie. Dzięki temu każdy może dokładnie monitorować jakość wody w swoim obszarze, aby pomóc zweryfikować zgodność z przepisami dotyczącymi zanieczyszczeń, wcześnie zidentyfikować potencjalne zanieczyszczenia i przekonać się, że jakość wody nie jest szkodliwa dla ludzi i zwierząt.
BYE BYE BIOMASO!
Inną misją WasteShark’a jest usuwanie biomasy z powierzchni wody. Autonomiczna technologia maszyny wykorzystuje punkty orientacyjne do poruszania się w wodzie tak, aby jednocześnie usuwać napotkaną na swojej drodze biomasę. Zdaniem specjalistów działanie to pomoże chronić przyrodę, a wszystko to dzięki monitorowaniu gromadzenia się azotu, rozpuszczalnego tlenu i poziomu pH, co dostarcza informacji o obecnym stanie wody w zbiorniku i pomaga wykryć potencjalne skupiska problemu. Zagrożeniem, które może zostać usunięte dzięki tej technologii, jest chociażby zakwit toksycznych niebieskich i czerwonych alg.
TO DOPIERO POCZĄTEK!
RanMarine Technology to team wspierający ideę technologii pomocnej środowisku wodnemu oraz wszelkich działań na rzecz klimatu. Jak twierdzą pracownicy firmy: ,,Przy 33% owoców morza zawierających tworzywa sztuczne i rosnącej światowej populacji, zdrowa woda nigdy nie była tak ważna dla przyszłości gatunków na naszej planecie’’. WasteShark jest więc narzędziem niezbędnym do sprzątania bałaganu spowodowanego działalnością człowieka, który w ostatnich latach spowodował także gwałtowny spadek populacji zwierząt. W tym wszystkim pozytywne jest jednak to, że firma już teraz planuje kolejne działania związane z ASV, również zaprojektowane w celu pomocy środowisku. Czekamy!