Zdrowie psychiczne w zamknięciu
Temat zdrowia psychicznego jest zazwyczaj tematem tabu. Przynajmniej w Polsce. Stany lękowe, depresyjne, nerwice… rzadko kiedy można mówić o nich otwarcie. Rzadko w którym gronie. Po kilku miesiącach siedzenia w domu z powodu pandemii koronawirusa pojawia się realny problem. Nie tylko z tym, że na spotkania przez Zooma czy inne narzędzie do telekonferencji mało kto zakłada spodnie lub wyskakuje z domowych dresów (bo nie widać). Chodzi o zamknięcie, niewidoczne zagrożenie i realne problemy, które to może powodować. Tak: na przymusowej kwarantannie możesz nabawić się problemów ze zdrowiem psychicznym. Jak pokazują badania – nawet zespołu stresu pourazowego (PTSD).
Dlaczego #zostańwdomu MOŻE być problemem?
Niezależnie od tego, jak bardzo uważasz się za osobę introwertyczną – ludzie są zwierzętami stadnymi. Potrzebujemy innych ludzi wokoło żeby dobrze funkcjonować. To dobrze znany fakt. Teraz – gdy każdy, kto może powinien zostać w domu – ten kontakt z bliskimi, znajomymi czy przyjaciółmi jest zaburzony. Po prostu go nie ma. Pół biedy, gdy mieszkasz z kimś: rodziną, przyjaciółmi, dziećmi (chociaż to też może być problem, do czego przejdę dalej). Gorzej jeśli mieszkasz sama lub sam i kolejne tygodnie siedzenia w czterech ścianach (bo pobiegać też nie za bardzo jest jak, siłownie mają ograniczenia, a w parkach i lasach są tłumy ludzi).
Wtedy samotność – to bo ona jest winna – potrafi dać w kość.
I wielu osobom daje.
Badania przeprowadzone na osobach poddanych przymusowej kwarantannie w czasie epidemii SARS w Kanadzie pokazują, że u prawie 30% osób w zamknięciu stwierdzono objawy depresji, stanów lękowych i zespołu stresu pourazowego. 30%. Te badania potwierdzają inne artykuły naukowe (przegląd znajdziesz w „The Lancet”). Ale zaraz – możesz spytać – jak to? Przecież to tylko siedzenie w domu! No właśnie – nie do końca.
siedzenie w domu, A zdrowIE (psychiczne)
W języku angielskim depressed oznacza ogólnie – złe samopoczucie, spadek formy. W języku polskim odpowiednikiem jest chandra. Jeśli mówi się o depresji, w angielskim jest to jasne: I have a depression. Mam depresję – tak samo jak kurzajkę na stopie. W Polsce trudno się mówi o kłopotach ze zdrowiem psychicznym, chociaż często to takie same problemy jak katar, korzonki czy alergia. Po prostu – organizm źle działa. Właśnie takie złe działanie może być problemem jeśli siedzisz zbyt długo w domu. Problemem okazuje się nie to, że zalegasz na kanapie, zagryzasz chipsami i ogółem – rośnie brzuch i spada akceptacja dla tego, co pokazuje wskaźnik wagi. Problemem jest sama izolacja. Zaburzenie rytmu dnia, zmniejszenie kontaktu z innymi osobami, ograniczenie wychodzenia z domu, niepokojąco wysokie kary za złamanie zakazów dotykających codziennych czynności (bieganie, spacery po parku) czy samo zachowanie odstępu w przestrzeni publicznej – to może realnie powodować problemy. Do tego niewidzialna choroba, która może przejść bez objawów (jak pokazują badania – nawet u 80% osób), ale jeśli dopadnie kogoś z grupy ryzyka (osoby starsze lub schorowane) – może być skrajnie niebezpieczna. To kolejne źródło powodów – skoro nie masz objawów, to czy warto odwiedzać rodziców, dziadków czy starszych członków rodziny? Czy to bezpieczne? A może: to po prostu – niebezpieczne?
Badania pokazują, że to właśnie poczucie zagrożenia zarażeniem najbliższych było problemem dla wielu osób zamkniętych w przymusowej kwarantannie.
Bały się one, czy nie zaraziły swoich najbliższych, zwłaszcza tych z grupy ryzyka. Nawet jeśli te obawy były bezpodstawne, to odciskały silne piętno na dużej części badanych. Lęk, poczucie beznadziei oraz bezwolność (czyli – brak wpływu na rzeczywistość) – to one dawały najbardziej w kość. Jednak teraz – nawet po zniesieniu wielu obostrzeń dotyczących wychodzenia z domu – pozostaje jeszcze jeden, bardzo istotny problem dotyczący odosobnienia w czasie pandemii. Kiedy to się wszystko skończy?
Wiadomo gdzie był początek, Ale kiedy będzie koniec?
WHO ogłosiło pandemię 11 marca 2020. Niedługo później w Polsce zamknięto przedszkola i wprowadzono dosyć restrykcyjne przepisy dotyczące wychodzenia z domu, zebrań, itp. Od miesiąca chodzimy w maseczkach. Płyny antybakteryjne na bazie alkoholu stają się chodliwym towarem i kosztują… wiele razy więcej niż przed 11 marca. Jednak pozostaje istotne pytanie: kiedy to się skończy? W filmach katastroficznych (Contaigon, Outbreak) wiadomo, że zazwyczaj cała pandemia skończy się w hollywoodzkim stylu – wynalezieniem szczepionki czy lekarstwa przez heroicznych amerykańskich lekarzy. Wzruszające podsumowanie filmu, napisy końcowe. Tylko życie to nie film. I naprawdę – nie wiadomo, kiedy problemy z koronawirusem się skończą. Wiadomo: wynalezienie bezpiecznej szczepionki lub bezpiecznego lekarstwa na koronawirusa znacznie przyśpieszy nasz powrót do normalności. Jednak o bezpiecznych i skutecznych środkach na COVID-19 jeszcze za dużo nie wiadomo. Najskuteczniejsze okazuje się utrzymanie dystansu, zostanie w domu i regularne mycie dłoni. Ta niepewność też może szkodzić zdrowiu psychicznemu – zarówno osób, które mogą zostać w domach (i pracować zdalnie), jak i tych, które muszą każdego dnia pracować i stykać się z ludźmi (na przykład obsługa sklepów).
Siedzę z rodziną w domu. Jest ok!?
Również siedzenie w domu z rodziną może prowadzić do poważnego pogorszenia się nastroju i kondycji psychicznej. Sam pracując w domu z synem wiele razy brałem go na kolana w czasie telekonferencji zespołowych. W czasie wielu telekonferencji słyszałem dzieci kolegów i koleżanek z pracy w tle czy widziałem je, jak przebiegały w kadrze.
To coś absolutnie normalnego. Tylko takie siedzenie w czterech ścianach może powodować spore problemy – zwłaszcza po dwóch czy trzech tygodniach siedzenia. Co dopiero po trzech miesiącach. Rośnie ilość drobnych rzeczy, które mogą denerwować; kolejny kubek zostawiony gdzieś na parapecie może być tym jednym za wiele. Nawet w najbardziej zgodnych rodzinach czy związkach. Do tego dochodzi opieka nad dziećmi, rozbicie rytmu życia rodzinnego i jego wyższa intensywność. To może powodować zmęczenie emocjonalne i psychiczne, a w efekcie – prowadzić do znacznych spadków nastroju lub pojawienia się poważniejszych zaburzeń i chorób psychicznych. Po prostu – nie wiadomo, kiedy wszystkie restrykcje chroniące przed koronawirusem się skończą.
Grupy ryzyka – kogo może dotknąć PTSD w czasie pandemii?
Najbardziej zagrożone kłopotami ze zdrowiem psychicznym w czasie pandemii są osoby, które już wcześniej miały z nim kłopot. To wcale nie oznacza, że jeśli nie pojawiły się u Ciebie nigdy wcześniej takie problemy, to nie pojawi się coś teraz. Zmęczenie, poczucie odosobnienia i izolacji mogą powodować całą masę problemów – nawet jeśli mówisz sobie, że „e, przecież introwertyków to nie rusza”. Niepewność, natłok informacji czy problemy z pracą – to potrafi zaburzyć poczucie bezpieczeństwa, a od tego naprawdę niedaleko do pojawienia się pierwszych problemów ze zdrowiem psychicznym. Co ważne – zagrożone są też osoby aktywnie wychodzące – członkowie służb (zdrowia, mundurowi – jeśli to czytacie: dziękuję za to, co robicie), pracownicy sklepów czy kierowcy komunikacji miejskiej – coraz częściej pojawiają się głosy, że dotyka ich społeczny ostracyzm. Po prostu: ich sąsiedzi się ich boją. Nawet jeśli ten strach jest absolutnie irracjonalny, to może powodować poważne poczucie odosobnienia – nawet wśród najbliższych. A od takiego poczucia jest naprawdę tylko krok do pojawienia się problemów ze zdrowiem psychicznym. Do tego dochodzi poczucie zagrożenia chorobą – jej symptomami i zachowaniami, które jej towarzyszą. Nawet nie chodzi o to, że coś złapię i zachoruje. Chodzi o to, że mogę zarazić kogoś, kogo kocham, a jest w grupie ryzyka.
We wspomnianych badaniach z Kanady pojawia się przerażający wniosek – 30% osób objętych kwarantanną miało objawy zespołu stresu pourazowego (PTSD – post-traumatic stress disorder). Reagowali bardzo źle na zamknięcie w pomieszczeniach, kichanie, kaszel czy dmuchanie nosa – rzeczy, które albo towarzyszyły im przez wiele dni w zamknięciu, albo kojarzyły się jednoznacznie z objawami SARS. Pojawiał się u nich po prostu lęk. Lub – jak to nazywa psychologia – stany lękowe. Ich pojawienie może wiązać się też z utratą kontroli nad sytuacją wokół nas – nie wiadomo, kiedy to się skończy; nie wiadomo, kto choruje; nie wiadomo, czy już jest bezpiecznie. I tak dalej. To błędne koło niepewności i (nie)spełnionych nadziei.
Co zrobić, żeby się nie dać?
Badania, do których cały czas się odwołuję, wskazują też sporo spostrzeżeń na temat tego, co pomaga zdrowiu psychicznemu w czasie pandemii i zamknięcia. Kontakty z najbliższymi – nawet przez komunikatory czy wideo-rozmowy, unikanie nadmiaru informacji czy doniesień z niesprawdzonych źródeł – to tylko kilka z zalecanych przez specjalistów rzeczy, które można zrobić dla swojego zdrowia psychicznego w czasie pandemii. Zachowanie aktywności fizycznej, znalezienie konstruktywnych „zapełniaczy czasu” czy utrzymanie konkretnego rytmu dnia – nawet w zamknięciu i nawet na home office – znacznie pomagają w utrzymaniu kondycji psychicznej. Jasne, wygodnie jest brać udział w telekonferencjach zespołowych w ulubionym dresie domowym, jednak założenie normalnych spodni czy spódnicy i przygotowanie się do pracy jak do pracy daje realne poczucie normalności. Nawet w domu. Jest dostępna ogromna ilość zasobów – filmów, seriali, książek, audiobooków, podcastów czy kursów – które pomogą Ci zapełnić konstruktywnie czas pandemii. Jeśli zauważasz u siebie jakieś problemy – możesz skorzystać z pomocy. To nic wstydliwego. Jeśli czujesz się gorzej psychicznie, to zawsze możesz porozmawiać ze specjalistą. Pomyśl o swoich niepokojach, jak o jakiejkolwiek innej chorobie – czy aby na pewno warto chodzić z objawami zapalenia oskrzeli? To może skończyć się źle. Możesz przechodzić, może rzucić się na płuca, może rzucić się na serce. Może być źle. Po prostu. Tymczasem: trzymam za Ciebie (i za siebie) kciuki. Razem damy radę.
Autor: Bartosz Raducha
Peugeot 2008 – Nie było zaskoczenia… jest świetny!
To pierwszy model spod szyldu lwa, który mamy okazję zaprezentować na The ARQ. Dzięki salonowi Peugeot Wojciechowski Zielona Góra, z nowym 2008 spędziliśmy dłuższy weekend i… tak, jak myśleliśmy… jest świetny!
ORIGINE, czyli GENEZA
Francuska marka zawsze stawiała na wzornictwo. Ciężko odnieść się do konkretnego rocznika lub modelu i stwierdzić jednoznacznie, że któryś z nich był po prostu nudny. Jednak w 2012 roku nastąpił naszym zdaniem pewien przełom. Zaprezentowano model 208, który wprowadził nową jakość, stylistykę i rozdział w historii marki. Ciekawostką jest, że w tym samym roku marka otworzyła innowacyjne studio projektowe Peugeot Design Lab, które skupiało się na innych sektorach branży.
Rynek zaczął się zmieniać, a popularność na miejskie SUV’y diametralnie wzrosła. Pierwszy 2008 był w pewnym sensie przetarciem drogi i podniesionym 208, natomiast trzeba przyznać, że odniósł niezaprzeczalny sukces sprzedażowy. Naszym zdaniem marka Peugeot prowadzi konsekwentną politykę rozwoju, oferując innowacyjne rozwiązania i oryginalną stylistykę, co przekłada się na liczne sukcesy w ostatnich latach. Nowy 2008 jest wypadkową tych wszystkich działań, co sprawia, że jest samochodem przemyślanym, pięknym i nadzwyczaj kompletnym. Dlaczego? No właśnie…
DESIGN, DESIGN, DESIGN!
Po raz kolejny design! Nowy 2008 jest po prostu zjawiskowy. Mieliśmy okazję testować wersję GT Line z silnikiem PureTech 130 S&S M6 i w kolorze Orange Fusion. Przód auta to dostojny grill z logo marki i charakterystycznymi reflektorami przypominającymi kły. Niestety często się zdarza, że miejskie SUV’y mają zaburzone proporcje, ponieważ bryła, miejsce wewnątrz oraz przestrzeń bagażowa to jedno, a płyta podłogowa, na której bazują to drugie. Tutaj nie ma o tym mowy! Nowy 2008 to piękne, ostre linie, przetłoczenia, dynamiczna sylwetka i chyba najpiękniejszy 'tył' w swojej klasie.
Każdy zabieg stylistyczny sprawia, że mamy wrażenie auta większego lub znacznie droższego. Brawo Peugeot!
Nie zabrakło również detali. Czarny dach, minimalistyczny pattern ukryty w słupku C, nazwa marki wewnątrz tylnego klosza reflektorów, symbol modelu umieszczony w centralnym miejscu maski oraz trójwymiarowy grill, który w zależności od padającego światła, jest czarny lub błyszczy chromowanymi elementami. To właśnie dzięki tym mały smaczkom utożsamiamy się z daną marką, lubimy swój nowy samochód i spoglądamy na niego zaraz po odejściu.
W ŚRODKU… PRZYSZŁOŚĆ!
Tutaj moglibyśmy napisać esej. Mieliśmy okazję zasiadać już za kierownicą kilku wyjątkowych aut, natomiast najnowsza wersja kokpitu marki Peugeot jest fenomenalna. Od pierwszej chwili mamy wrażenie prowadzenia konceptu, który został dopuszczony do ruchu cywilnego, a jednak wszystko tu po prostu działa! Kompaktowa kierownica, która jest już znakiem rozpoznawczym marki, daje wrażenie sterowania nowoczesnego pojazdu. Zegary są umieszczona ponad jej linią, ale to wygoda użytkowania jest tutaj na pierwszym miejscu. To rozwiązanie sprawia, że prowadzenie pojazdu nie męczy i daje mnóstwo frajdy.
Wewnątrz, tzw. ‘analogowy’ użytkownik, może czuć się przez chwilę nieswojo, natomiast nie ma mowy tu o nudnym pragmatyzmie. Design wnętrza nowego 2008 to w dużej części ‘state of the art’ ergonomii
Deska rozdzielcza po raz kolejny została ‘wyczyszczona’ i znajdziemy tu jedynie to, co jest potrzebne. Podobnie jest z i-Cockpit® 3D, czyli cyfrowymi zegarami, które tym razem, wyświetlają informacje w trójwymiarze. Po prawej stronie pojemnościowy ekran HD o przekątnej 10’’, przyciski skrótów niczym z kokpitu samolotu, pokrętło 'Volume' i to wszystko. Bez wątpienia trzeba się tu kilku rzeczy nauczyć, ale po krótkim czasie okazuje się, że przyszłość jest naprawdę ekscytująca.
A co z wygodą? Znajdziemy tu piękną szarą tapicerkę z kontrastowymi przeszyciami, deskę rozdzielczą wykonaną z oryginalnych i miłych w dotyku materiałów, skórzane elementy oraz efektowne oświetlenie ambient. Miejsca jest znacznie więcej, niż się wydaje, a fotele są imponująco wygodne. Bagażnik posiada niski próg załadunku i około 430 litrów pojemności. Jeżeli w miejskim 208, cztery dorosłe osoby mogą być już małym wyzwaniem, tutaj mogą podróżować już w pełnej wygodzie.
Spodobały nam się również szczegóły w postaci kontrastowej ‘czerwieni’ podświetlenia przycisku hamulca postojowego, dzięki czemu nie da się o nim zapomnieć, zgrabne miejsce na umieszczenie dłoni przy ekranie systemu infotainment, co wyraźnie poprawia jego obsługę oraz ikony kierunkowskazu, które wyświetlają się na trójwymiarowym elemencie… deski rozdzielczej ;)
TURBO PAZUR
Będziecie bardzo zaskoczeni, co potrafi trzycylindrowy silnik o mocy 130 KM. Oczywiście mamy tutaj zakres obrotów, które bez turbo potrzebują krótkiej chwili na obudzenie, natomiast później czekało na nas pozytywne ‘WOW’. Nowy 2008 jest autem zwinnym, nie czuć w nim jego rozmiarów, a układ kierowniczy działa bardzo precyzyjnie. Oczywiście mając na uwadze nasze ego, opcja sport była włączona przez 90% testu, ale nawet przy tym ustawieniu, jednostka napędowa potrafi być bardzo oszczędna. Nie ma co ukrywać, silniki PureTech są jednymi z najlepszych. Nie sprawiają wrażenia ‘wyżyłowanych’.
PODSUMOWANIE
Bardzo ciężko jest tu się do czegoś przyczepić. Nowy 2008 jest jednym z najlepszych samochodów w swojej klasie, a to znaczy, że jego wersja elektryczna będzie jeszcze bardziej ekscytująca dla fanów elektromobilności. Miejski SUV od Peugeot jest świetnym przykładem ewolucji marki oraz doskonałym przykładem uniwersalności. Znajdziemy tu oryginalne wzornictwo, świetne jednostki napędowe, komfortowe zawieszenie oraz przestronne wnętrze. Model 2008 zdecydowanie zostanie w naszej pamięci na długo!
#zostańwdomu, ale pójdź do lekarza, czyli telemedycyna w czasach pandemii
Czy wiesz, czym jest telemedycyna? To w praktyce konsultacje lekarskie na odległość, które są tak stare, jak umiejętność w miarę szybkiego komunikowania się za pomocą listów, telefonu czy znaków dymnych. Rozmowy z lekarzem o zdrowiu przez Skype czy Zooma to tylko część możliwości, które daje telemedycyna. Zwłaszcza teraz – kiedy przychodnie są zamknięte dla większości pacjentów, a jednak trzeba czasem przedłużyć receptę lub skonsultować się z lekarzem, bo nawet w czasie pandemii – dalej chorujemy. Na normalne choroby.
Polskie prawo do tej pory było dosyć nieprzyjazne telemedycynie, ale ostatnio – zwłaszcza w obliczu pandemii – zaczyna się luzować. I to na korzyść telemedycyny. Czy oznacza to, że do lekarza nie trzeba będzie już chodzić, a wystarczy… zadzwonić?
Lekarz na telefon, lekarz w formularzu medycznym, lekarz na odległość
Telemedycyna stała się naprawdę popularna w USA i ten kraj uznaje się za kolebkę tej dziedziny leczenia. Sposoby prowadzenia konsultacji medycznych na odległość są rozwijane w praktyce od lat 60. XX wieku i silnym impulsem do ich rozwoju stały się… loty w kosmos. W końcu trzeba było jakoś monitorować stan zdrowia kosmonautów. Jak pewnie się domyślasz – te rozwiązania szybko zeszły z orbity na ziemię.
W Europie rozwiązania telemedyczne od lat działają prężnie na terenie Wielkiej Brytanii – tam też jest zarejestrowanych wiele przychodni online
Polska nie błyszczała do tej pory jako szczególny prekursor usług telemedycznych – nad Wisłą działało kilka przychodni online, niektóre z prywatnych sieci placówek medycznych oferowały usługi telemedyczne, jednak zazwyczaj był to tylko dodatek do świadczonych usług. Specjalne budki PZU czy możliwość rozmowy z lekarzem przez Skype, czy inny komunikator w ramach pakietu LuxMed – nic szczególnie rewolucyjnego, po prostu rozładowanie kolejek w przychodniach. W Polsce działają też przychodnie online, opierające się o zestandaryzowane formularze medyczne – dimedic.eu czy Lloyds Pharmacy. Nie oszukujmy się – do niedawna nie było tego za wiele, a na pewno nie w ramach publicznej opieki zdrowotnej. Jednak i to się zmieniło.
Telemedycyna w Twojej przychodni. Rodzinnej!
Pod koniec marca tego roku NFZ zapowiedział duże zmiany w świadczeniu usług telemedycznych w Polsce. Dofinansowanie wprowadzenia usług telemedycznych, większa elastyczność przepisów i przede wszystkim – wprowadzenie usług telemedycznych w ramach działań przychodni Podstawowej Opieki Zdrowotnej (POZ). Obok czegoś takiego nie da się przejść obojętnie. Okazuje się, że wśród zaleceń i opinii pojawiających się w wypowiedziach przedstawicieli polskiego Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Funduszu Zdrowia telemedycyna pojawia się jako praktyczne rozwiązanie na trudne czasy pandemii. Pomaga chronić personel medyczny, pacjentów z grupy ryzyka… i nie tylko.
Dzwoni lekarz do pacjenta albo pacjent do lekarza
Powiedzmy, że potrzebujesz konsultacji lekarskiej, bo – załóżmy – złapało Cię jakieś paskudne przeziębienie. Leci Ci z nosa, gorączka nie jest dotkliwa, ale łamie Cię w kościach i ogółem – jest niedobrze. Do pracy zdalnej na pewno się nie nadajesz. Za to przydałoby Ci się pewnie zwolnienie lekarskie, jakieś łagodne leki i ogółem – porada lekarza, który diagnozuje setki takich przypadków rocznie. Lepiej nie pokazywać się w przychodni, bo nie dość, że możesz złapać coś jeszcze do kolekcji, to jeszcze możesz zarazić personel.
Albo innych pacjentów.
Więc – dzwonisz.
Umawiasz się na rozmowę z lekarzem; lekarz dzwoni do Ciebie, prowadzi wywiad medyczny i – jeśli wszystko jest jasne – stawia diagnozę, daje zalecenia, czasem wystawia receptę lub jeśli trzeba – zwolnienie lekarskie. Bez czekania w kolejkach, bez wychodzenia z domu. Jeśli lekarz ma jakieś wątpliwości lub chciałby Cię zbadać osobiście, to oczywiście – może Cię zaprosić na wizytę do przychodni.
Jednak większość przypadków – powszechnych i oczywistych – da się zdiagnozować na odległość. Podobnie jak przedłużyć receptę na niektóre leki, które przyjmujesz od dawna (na alergię, czy coś). Bo po takie recepty też trzeba było często iść do przychodni i naczekać się swoje. A tu – teraz – wystarczy telefon.
Jest idealnie? Na pewno nie, ale jesteśmy krok bliżej do stanu „działa”
Piszę ten tekst trochę z perspektywy własnego zdziwienia i zaskoczenia. Mój syn ma alergię i kiedy potrzebowałem dla niego recepty na hitaksę, to okazało się, że wystarczy telefon do przychodni, a po kilku minutach oddzwoniła do mnie lekarz prowadząca mojego syna.
Kilka minut rozmowy, wiadomo o co chodzi – dostałem numer recepty na lek, który powinienem podawać synowi w okresie nasilenia objawów alergicznych. Jednak nie to jest najciekawsze. Na bieżąco śledzę doniesienia dotyczące tego, co zmienia się na rynku telemedycyny na świecie.
W obliczu pandemii – w Indiach weszły w życie zalecenia dotyczące telemedycyny, które były wstrzymywane od jakichś 10 lat; w USA rząd federalny przeznaczył ponad 500 mln dolarów na rozwój usług telemedycznych (w Australii – 100 mln); francuski odpowiednik ministerstwa zdrowia faworyzuje rozwiązania z tej branży, podobnie jest w Wielkiej Brytanii. I jak widać – w Polsce.
Jednak najważniejsze jest to, że pandemia, poza świadomością globalizacji, również chorób, da nam, jako pacjentom, nowe narzędzia do korzystania z usług medycznych. Na dobre. Bo telemedycyna zmienia, o ile już nie zmieniła, służbę zdrowia jaką znamy. Patrząc po tym, co obecnie oferuje wiele polskich przychodni – zdecydowanie na lepsze. Przynajmniej nie muszę walczyć o numerki o 7:30, żeby zapisać się do lekarza (ani zaniżać średniej wieku w kolejce przed moją przychodnią POZ).
Może to się utrzyma.
Autor: Bartosz Raducha
Fenomen fotografii Jordiego Koaliticia
Mówi się, że warto czasem spojrzeć na daną sytuację z innej perspektywy. Jest pewna osoba, która robi to po mistrzowsku. Operując swoim 35-mm obiektywem oraz oryginalnymi pomysłami potrafi wprawić w osłupienie najlepszych fotografów na całym świecie i nie mówimy tutaj tylko o kreatywnych zdjęciach. Spójrzcie na swoje otoczenie. Zapewne wokół Was znajduje się sporo przedmiotów, które mają odgórnie określone zastosowanie. Długopis służy do pisania, gazeta do czytania itd. Jordi Koalitic widzi świat zupełnie inaczej i potrafi to doskonale oddać w swoich zdjęciach.
Viral'owe szaleństwo
Zdjęcia Jordiego robią wrażenie, ale zdobycie tak ogromnej rzeszy fanów to zasługa pomysłu, który powinien zainspirować wielu fotografów. Efekt jest ważny, ale w dzisiejszych czasach to za mało, by zatrzymać widza na dłużej. Typowy użytkownik przegląda setki zdjęć dziennie, a gdy któreś zwróci jego uwagę, zostawi "lajka" i zacznie scrollować dalej. Jordi poszedł o krok dalej.
Myślę, że każdy fotograf znalazł się w sytuacji, w której np. pomiędzy szarymi, starymi kamienicami znalazł fascynujący obiekt i nie bacząc na otoczenie, wykonał ciekawe zdjęcie, a potem pochwalił się idealnie wykadrowaną, obrobioną fotografią. Tylko dlaczego poprzestawać na efekcie? Czy bardziej szokujące dla ludzi nie będzie to, w jakich okolicznościach i gdzie sfotografowaliśmy dany obiekt? Wygląda na to, że ludzie naprawdę doceniają pracę fotografa, gdy widzą, w jaki sposób dane zdjęcie zostało wykonane.
Krótkie filmiki z backstage'a - to właśnie pomysł Jordiego Koaliticia. Przedstawia na nich, w jaki sposób wykonuje dane zdjęcia i z jednej strony zdradza nam, jak je wykonać, dzięki czemu wielu fotografów inspiruje się jego pomysłami, a z drugiej strony szokuje ludzi i zdobywa ich uznanie. Można powiedzieć, że to doskonały przepis na sukces dla fotografa kreatywnego.
Na popularnym ostatnio serwisie TikTok Jordi zdominował całkowicie hiszpańską scenę, zdobywając ponad 15 mln obserwujących w ciągu kilku miesięcy
Perspektywa i KOLOR
Ludzkie oko widzi niczym obiektyw o ogniskowej 50mm, więc racjonalnym wyborem do kreatywnych zdjęć wydają się obiektywy szerokokątne. Zastosowanie mniejszej ogniskowej pozwala przedstawiać świat z zupełnie innej, ciekawszej dla oka perspektywy. Dodając do tego wszystkiego dynamikę, Jordi tworzy obrazy, dzięki którym mamy wrażenie znajdowania się w samym centrum akcji. W fotografii Jordiego dominują żywe, kontrastowe kolory oraz głębokie cienie, które pozwalają zapoznać się z tematem obrazu. Można powiedzieć, że Jordi dyryguje color-gradingiem perfekcyjnie, przez co jego zdjęcia wyróżniają się w mediach społecznościowych.
Jeżeli zainspirowały Was zdjęcia Jordiego, to koniecznie odwiedźcie jego profil w serwisie Instagram. Tam zobaczycie jak powstawały magiczne kadry, prezentowane powyżej.
Autor: Rafał Flasza
Ford Edge - Wielki, praktyczny i mocny... taki amerykański!
Na początku chcemy zaznaczyć, że nie mamy tu do czynienia z najnowszym hitem marki, a poważnym face liftingiem. Ford Edge posiada jednak wiele cech, które sprawiają, że jest jednym z najciekawszych SUV'ów na rynku. Dlaczego? Zapraszamy do lektury!
Amerykańska klasa
Przede wszystkim komfort, wygląd i rozmiary. Być może w Stanach Zjednoczonych Edge nie należy do największych, natomiast na naszych drogach jest to auto o wyraźnej prezencji. Ciekawostką dla nas był fakt, że jest autem większym od Hyundaia Santa Fe, mierząc ponad 480 cm.
Po liftingu zmieniły się przednie oraz tylne reflektory, a całość nabrała jeszcze więcej ostrych kształtów. Linia nadwozia to przede wszystkim majestatyczny przód oraz opadająca linia dachu, co zdecydowanie działa na korzyść designu auta. 20-calowe koła oraz sportowe akcenty wersji ST-Line sprawiają, że tego modelu nie pomylicie z niczym innym. Mamy tu również ogromny bagażnik z elektryczną klapą oraz wielkie drzwi z tzw. suchym progiem.
Od samego początku Ford Edge był autem nietuzinkowym. To propozycja dla ludzi, którzy poszukują wygodnego i uniwersalnego auta o charakterystycznym wyglądzie
Wygoda na pierwszym miejscu
W środku zastaniemy klasyczne podejście zza oceanu, a więc mnóstwo miejsca i udogodnień dla pasażerów. Liczne schowki, świetna ergonomia i wysokiej jakości materiały były bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Zaraz... czy amerykańskie SUV'y nie powinny być bardziej plastikowe? Duży Ford jest tego zaprzeczeniem. Wszystko w zasięgu ręki kierowcy i pasażera jest wykonane z miękkich materiałów i bardzo dobrze wykończone. Mamy tu przyjemne skóry, sportowe akcenty i ambientowe oświetlenie kabiny. Bez wątpienia jest to wnętrze, w którym można podróżować przez kontynent. Brawo Ford!
W testowanym modelu mieliśmy również szklany dach, który wyraźnie wpływał na komfort podróżowania. Kabina Edge'a, pomimo ciemnych barw, sprawiała wrażenie otwartej. Do tego mamy jeszcze temat dźwięku. Bardzo dobre wyciszenie kabiny to jedno, ale auto posiada jeszcze jednego asa w rękawie.
System Active Noise Control pomaga w eliminacji hałasu docierającego do wnętrza samochodu
Działa przy pomocy trzech ukrytych mikrofonów, które wychwytują hałas w tle, który jest następnie tłumiony za pomocą odwróconych fal dźwiękowych emitowanych przez głośniki. Na pokładzie jest również 11-głośnikowe nagłośnienie od B&O o mocy 1000W. Illusion grało w nim pięknie!
Za kierownicą... jest świetnie!
Tak naprawdę bardzo trudno jest stworzyć auto, które będzie się świetnie prowadziło i będzie takich rozmiarów. Zazwyczaj SUV'y nie zachęcają do szybkiej jazdy w zakręcie, a ich układy kierownicze są zdecydowanie nastawione na komfort. Testowany przez nas egzemplarz był wyposażony w 8-stopniowy automat oraz 238-konny silnik diesla. Dodajcie do tego napęd na cztery koła i fenomenalny wręcz układ kierowniczy, który jest wizytówką wszystkich modeli spod niebieskiego emblematu.
Cały układ jezdny Forda testowaliśmy w trybie sport, na drodze pełnej kolein i dziur, ze wciśniętym pedałem gazu w zakręcie. Napęd na 4 koła sprawiał, że nie było mowy o utracie przyczepności, a 8-stopniowy automat spisywał się świetnie. Oczywiście nie jest to moc ani szybkość sportowego roadstera, ale całość jednostki zasługuje na duży plus.
Podsumowanie
Jedyna rzecz, której nam zabrakło to ergonomia kierownicy. Wszystkie nowsze modele Forda mają jedno z najbardziej przemyślanych 'kółek', natomiast Edge jest pod tym względem troszeczkę w tyle. System infotainment jest wpasowany w deskę rozdzielczą, co przekłada się na ogólną estetykę oraz wygodę użytkowania, natomiast całość deski jest bardzo klasyczna. Duże pokrętło Volume na środku konsoli również przypomniało nam 'stare dobre' czasy.
Jeżeli szukacie nietuzinkowego SUV'a w amerykańskim stylu, który zabierze całą rodzinę i będzie mieć sportowy charakter, to Edge będzie świetnym wyborem. Przede wszystkim nie jest to samochód nudny i poprawny - ma charakter, a w połączeniu ze świetnym prowadzeniem i komfortem podróżowania, zasługuje na piątkę z plusem!
Joga - jak może ułatwić życie i dlaczego warto ją ćwiczyć?
Dzisiejszy świat jest tak skonstruowany, że wielu z nas jest zapracowanych i odczuwa skutki życia w pośpiechu. Codzienne obowiązki sprawiają, że mamy mało czasu na odpoczynek czy pasje. Problemy ze spaniem, niezdrowe jedzenie, brak potrzebnych witamin, a do tego problemy z kręgosłupem przez długie siedzenie przed komputerem. Bardzo często, zamiast zapobiegać problemom, działamy po fakcie. Jednak warto zastanowić się, jak możemy sobie pomóc. Jednym z takich rozwiązań jest ćwiczenie jogi.
Dlaczego joga?
Joga to dla niektórych sposób na spędzenie wolnego czasu, dla innych to chwila na odpoczynek po treningu siłowym, a dla jeszcze innych to styl życia. Żeby zacząć ćwiczyć jogę nie trzeba uczyć się na pamięć teorii na ten temat i poznawać trudnych do zapamiętania nazw. Najlepiej jest zacząć pod okiem osoby, która ma pojęcie o jodze po to, żeby nie zrobić sobie krzywdy źle wykonywanymi ćwiczeniami. Joga ostatnimi czasy zrobiła się bardzo popularna. Wiele klubów sportowych oferuje takie zajęcia, szkoły jogi są już praktycznie w każdym mieście, nawet na YouTube znajdziemy już masę filmików o tym, jak praktykować jogę (np. Yoga with Adriene, czy Cat Meffan). Każdy znajdzie dla siebie odpowiednią formę, bo joga potrafi być i dynamiczna, na której się spocimy i zmęczymy porządnie, ale też spokojna, rozluźniająca z połączeniem medytacji. Druga opcja jest dobra dla osób, które są zapracowane, zmęczone i potrzebują chwili na to, aby odetchnąć i uspokoić myśli. Jeśli potrzebujemy treningu bardziej siłowego i dynamicznego to dobrą opcją jest power joga, która wymaga więcej sprawności i siły.
Skąd moda na jogę?
W internecie możemy zauważyć, że wiele popularnych osób chwali się na swoich profilach praktykowaniem jogi. W sklepach coraz więcej reklamowanych jest specjalnych kompletów do jogi i medytacji. Możemy kupić maty, specjalne legginsy, czy nawet kadzidła i olejki. Ale czy to nam jest naprawdę wszystko potrzebne, aby zacząć ćwiczyć jogę? I tak i nie. Jeśli ktoś ma potrzebę i czuje się dobrze z całą obstawą świeczek, drewienkami palo santo i specjalnym strojem do jogi to oczywiście. Ważne jest, żeby czuć się dobrze i jeśli ma nam to pomóc się zrelaksować to taki wybór jest oczywisty. Jednak jogę można ćwiczyć i bez specjalnego sprzętu w domowym zaciszu. Wystarczy tak naprawdę mata lub miękki dywan, a do tego wygodne i luźne ubranie.
Co joga wnosi do naszego życia?
Można ją pokochać lub znienawidzić. Widząc naszego nauczyciela od jogi i to, co wyprawia na macie, możemy lekko się przerazić, ale jak wiadomo, trening czyni mistrza. Tak jak w każdej dziedzinie sportu czy nauki zaczynamy od podstaw, a z biegiem czasu potrafimy więcej. Zaczynając od najprostszych pozycji, z czasem przejdziemy w te trudniejsze, a co za tym idzie, z każdego nowego postępu będziemy bardziej zadowoleni i będziemy chcieć więcej i więcej. Joga to głównie odnajdywanie swojego szczęścia i nauka życia samym ze sobą.
Człowiek szczęśliwy to ten, który dobrze czuje się we własnym towarzystwie, a właśnie o to chodzi w praktyce jogi, aby zaakceptować siebie i swoje myśli.
Joga polecana jest osobom z wieloma schorzeniami. Osoby cierpiące na bóle kręgosłupa, czy mające problemy z trawieniem albo migreną. Wiele sytuacji w naszym życiu może zaburzać naszą równowagę psychiczną, co wiąże się z negatywnym wpływem na nasze zdrowie fizyczne. Joga pomaga pozbyć się dolegliwości z tym związanych, ponieważ dzięki praktyce możemy zaznać spokój zarówno psychiczny, jak i fizyczny. Długie siedzenie przed laptopem nie sprzyja naszemu kręgosłupowi, często towarzyszy nam ból pleców i szyi. Dzięki praktyce i wykonywaniu specjalnych ćwiczeń możemy pozbyć się niektórych dolegliwości.
Joga ma również dobry wpływ na nasze narządy wewnętrzne. Przy robieniu różnych skrętów tułowia czy głębokich wdechów wykonujemy “masaż” narządów układu trawiennego, a co za tym idzie, pozbywamy się problemów trawiennych.
Praktykowanie jogi ma o wiele więcej korzyści, pomaga w redukowaniu stresu, poprawia krążenie, przyspiesza odchudzanie i uczy poprawnie oddychać. Oczywiście, żeby nie nabawić się kontuzji, powinniśmy zaczynać ćwiczyć jogę pod okiem osoby doświadczonej.
Jak się nie zniechęcić?
Wszystko na początku wydaje się trudne i nie wierzymy w siebie, że coś nam wyjdzie. Jeśli zobaczymy, że z treningu na trening coraz lepiej wychodzi nam pozycja, która na pierwszy rzut oka wydawała nam się nie do wykonania to szybko zachce nam się praktykować więcej. W jodze ważny jest czas. Nie róbmy niczego na siłę i znajdźmy granicę do której zrobimy daną pozycję. Joga ma być przyjemnością i odpoczynkiem. Na efekty długo nie trzeba czekać. Już po jednym treningu nasze ciało się rozluźni, będziemy spokojniejsi i nie będziemy mogli doczekać się kolejnych ćwiczeń.
Autor: Justyna Amborska
Agnieszka Kowalska – Miłość, młodość i drewniane pudełka
Dzięki fotografii poznaje nowe osoby, miejsca, ale też kształtuję swoje spojrzenie na świat. Fotografuję głównie śluby, bo to dni pełne radości i miłości. Dobrze jest towarzyszyć innym i zapisywać na karcie ich wspomnienia. Staram się by to, co robię, było dalekie od kiczu, a bliskie młodości i energii.
Potrzeba pakowania wywołanych fotografii sprawiła, że wraz z rodziną otworzyliśmy Drewnianysklep.pl. Mały garaż zamienił się w zakład pracy, a z jednego pudełka powstało wiele kolekcji. Teraz pokochałam też fotografię produktową, zbieram suszone rośliny i kolekcjonuję stare deski.
Photo credit: Agnieszka Kowalska
Camera: Sony A7 III, Canon 5d mARK III
Kalistenika, czyli jak umiejętnie wykorzystać swoje ciało!
Mówi się w zdrowym ciele, zdrowy duch. Nie ulega wątpliwości kwestia, iż nasze ciało jest zarazem naszą „obudową”. To, jak o nie dbamy, odbija się zarówno w sprawach funkcjonowania fizycznego, zdrowotnego, jak i psychicznego. W dzisiejszych czasach medycyna estetyczna oferuje nam wiele możliwości szybkiej korekty naszych kompleksów, zaczynając od stóp i kończąc na głowie.
Często okazuje się, że sztuczna ingerencja w ciało nie wyleczy go, a jedynie pozbawi wewnętrznej motywacji do samodoskonalenia
Z pomocą przychodzi nam aktywność fizyczna, która oprócz redukowania tzw. boczków poprawia naszą kondycję oraz polepsza stan zdrowia, poprzez zwiększenie wydolności układu sercowo-naczyniowego oraz obniżenie ciśnienia tętniczego krwi. Ważnym i nieodłącznym elementem ćwiczeń jest kształtowanie mięśni, które wprost stworzone są do ciągłego rozwoju. Nie zawsze mamy możliwość pójścia na siłownie, czy skorzystania z urządzeń przeznaczonych do ułatwienia nam osiągnięcia sylwetki Arnolda Schwarzeneggera. Pojawia się więc pytanie - co wtedy? Odpowiedź jest banalnie prosta. Wykorzystajmy swoje ciało! Mówiąc profesjonalnie, zacznijmy praktykować kalistenikę, czyli ćwiczenia z własną masą ciała.
Narodziny kalisteniki
Już w starożytności zarówno Grecy, jak i Rzymianie, aby zwiększyć swoją mobilność i wytrzymałość fizyczną, planowali trening, któremu towarzyszyć miała ich waga. Wojownicy nie mogli pozwolić sobie na podnoszenie hantli, czy też spacer na bieżni. Musieli korzystać z tego, co mieli pod ręką, czyli siebie. Takie ćwiczenia pozwalały im również, na zdobycie perfekcyjnej kontroli swoich ruchów. Nic więc dziwnego, że w późniejszych czasach kalistenika była wykorzystywana również podczas szkoleń rycerzy, a do dziś praktykuje się ją w wojsku.
Co to jest kalistenika?
Jak już zostało wspomniane kalistenika to ćwiczenia, których fundamentem jest masa naszego ciała. Brzuszki, pompki, podciągania na drążku, czy tak zwana „flaga” to wszystko elementy treningu, który oparty jest na naszym ciężarze. Żadne ćwiczenia „na maszynie” nie są w stanie zbudować w nas, tak wysokiej kontroli nad swoim „opakowaniem”. Dzięki pracy ze swoim ciałem jesteśmy w stanie wpłynąć w pozytywny sposób na funkcjonowanie naszego układu krwionośnego, jak i całego organizmu. Dodatkowo zwiększamy naszą koordynację, zwinność, kształtujemy mięśnie oraz poprawiamy równowagę.
Korzyści Z "wstania z kanapy"
Myślę, że nie jest konieczna zamiana w tzw. przekupkę, która będzie siłą namawiała Was do podjęcia się treningu kalisteniki. Dlaczego macie włączyć go w swoje życie? Dla samego siebie! To tak jakby się spytać, dlaczego dbasz o swoje dobra materialne, przecież chcemy, aby ich wygląd zewnętrzny skupiał dookoła „ oh’y” i „ah’y”. Choć my nie potrzebujemy oklasków do wzięcia się w garść i wydobycia tej głęboko schowanej motywacji, to weźmy jako główny cel nasze zdrowie. Wydaje mi się, że co do tego iż nic ważniejszego od niego nie mamy, jesteśmy zgodni. Nie dążmy do wykreowanego ideału, dlatego że nie ma jednego szablonu piękna. Dążmy do tego, żeby wydobyć nasz osobisty ideał, który od dawna siedzi w nas, tupiąc nogami i czekając, aż wreszcie wyciągniemy do niego rękę. Nie zostało mi nic innego jak napisać do dzieła!
Autor: Jesica Nocek
Design ARQ Miesiąca – Marta Nawrocka
Na twórczość Marty trafiliśmy tak, jak lubimy najbardziej – przypadkiem! Nasza redakcja skacze z radości, kiedy odkrywa projekt, a dopiero później projektanta. Taki scenariusz jest w pewien sposób niedopowiedziany, co sprawia, że sylwetka designera nabiera wartości jeszcze przed poznaniem.
Marta jest projektantką grafiki i ilustratorką. Całym sercem łodzianką, co widać również w jej portfolio. Na co dzień wynajmuje biuro w łódzkim 'Art_Inkubatorze', gdzie projektuje systemy identyfikacji wizualnej dla młodych marek oraz ilustruje. Co więcej, jest założycielką marki My Own Freckle, która powstała z miłości do papieru, ilustracji i dobrego designu. Znajdziecie tam starannie przemyślane produkty papiernicze, kartki okazjonalne z autorskimi grafikami, notesy oraz wielkoformatowe ilustracje.
Kiedy zakładałam rok temu firmę obiecałam sobie, że oprócz działalności stricte usługowej postaram się również wygospodarować jakąś jej część dla siebie. I tak powstała moja druga marka – My Own Freckle, dla której ilustruje i rozwijam ją w wolnym czasie. To marka, którą śmiejąc się nazywam swoim dzieckiem, bo kocham ją całym sercem!
Bajarz Łódzki
Przeglądając instagrama natrafiliśmy na bardzo ciekawy, ambitny i spójny w formie projekt. Były to ilustracje oraz layout książki z legendami Łódzkimi z czasów Łodzi rolniczej oraz seria plakatów z bohaterami tych opowieści. Jak sama twierdzi autorka, 'Bajarz Łódzki' to projekt przełomowy, którym zakończyła swój etap edukacji na ASP w Łodzi oraz rozpoczęła na dobre przygodę z ilustrowaniem.
Inspiracje
Marcie doskonale wychodzi spójność! W jej ilustracjach i projektach nie widać przypadku. Wszystko do siebie pasuje, a dobrane kolory są zazwyczaj stonowane i eleganckie. Inspiracje czerpie z otoczenia oraz ludzi, z którymi współpracuje.
Jestem bardzo wrażliwa na kolory, dlatego uwielbiam podróżować i poznawać nowe miejsca, krajobrazy. Nie znoszę za to szarych zachmurzonych dni – dla mnie dzień bez kolorów, światła i cieni jest niepełny.
Kolejnym motorem napędowym jest praca przy tworzeniu młodych marek. Projektantka z Łodzi często wspiera małe, lokalne biznesy. Lubi pracować blisko z przedsiębiorcami i podziwia trud jaki wkładają w swoje marki. Jak sama twierdzi, lubi widzieć bezpośrednie przełożenie swoich działań na sukcesy sprzedażowe swoich klientów. W ten sposób dokłada własną cegiełkę do ich biznesu.
TARTARUGA
Jedna z pierwszych zaprojektowanych przez Martę identyfikacji wizualnych to branding dla pracowni Tkackiej Tartaruga. Z dziewczynami z Tartarugi zna się jeszcze ze studiów. Przez 3 lata stworzyły razem masę materiałów, a współpraca trwa do dziś. Identyfikacja marki to stonowane kolory, minimalistyczne tekstury i świetne wyważenie przestrzeni negatywnej w projekcie. Brawo!
MY OWN FRECKLE
Marka założona przez Martę opiera się na połączeniu zamiłowania do papieru i ilustracji. Już na studiach odkryła, że największą radość w projektowaniu sprawia jej powstawanie fizycznych wydruków, rzeczy, które mają swoją fakturę, kolor, a przede wszystkim można je dotknąć. Podczas pracy w agencji graficznej odkryła wzorniki papierów, dodatkowe techniki druku i uszlachetnienia. Wtedy jak twierdzi – totalnie przepadła!
W My Own Freckle Marta łączy swoje umiejętności graficzne z dobieraniem odpowiednich nośników, stawia na ekologiczne i piękne papiery, które nadają dodatkowych wartości wszystkim produktom.
Nie ma dnia w redakcji, w którym nie wertujemy internetu w poszukiwaniu ludzi z pasją, o których warto napisać. Marta Nawrocka to niezwykle uzdolniona dusza, która zwróciła naszą uwagę w pierwsze 5 sekund. Czekamy na weekend kiedy uda nam się wybrać do Łodzi i spić razem ‘kranówkę’ w Manufakturze.
Profil Instagram
Profil Behance
Do lasu na kawę z Coffee Tea Trip
Picie kawy, a już z pewnością rytuał jej parzenia nie kojarzy się nikomu z lasem. Choć sama kawa uchodzi za nieodzowny element planu dnia, pijemy ją o różnych porach i na różne sposoby to niewiele osób mogłoby się pochwalić własnym zestawem do przelewowego parzenia kawy pod gołym niebem.
Z pewnością jeszcze mniej osób wsiada na rower i wyrusza w dłuższą drogę, by móc delektować SIĘ smakiem wydobytym z ulubionych ziaren kawy. Zielonogórzanie Kora i Wojtek robią to regularnie. Piją kawę w lesie
Na początku był rower!
Wszystko zaczęło się od miłości do jazdy na rowerze. Rower był dla naszych bohaterów głównym środkiem transportu, ale też sposobem na spędzanie wolnego czasu. Korę i Wojtka można było spotkać na ulicach Zielonej Góry podczas jazdy tandemem. Tak, tak, to nie pomyłka. Ten popularny sto lat temu model dwuosobowego „kurtuazyjnego” roweru, który obecnie jest zapomniany, na ulicach zielonego miasta zawsze budził ciekawość przechodniów.
Oprócz tandemowych przejażdżek w równym tempie i jazdy na rowerze miejskim, u Wojtka pojawiła się fascynacja ostrym kołem. I to jest prawdziwa ostra jazda!
Ten typ jednośladu posiada najprostszy napęd, który sprawia, że nie można przestać pedałować. Ponadto, nie ma przerzutek i hamulców, więc żeby się zatrzymać, trzeba odpowiednio stopniować siłę nacisku nóg lub stanąć na pedałach – jednak to wymaga od użytkownika zaawansowania. Rowery spod znaku ostrego koła charakteryzują się lekkością i możliwością indywidualnego montażu poszczególnych elementów, ale tym, co zwolennicy tego typu modeli cenią najbardziej, jest większe scalenie z pojazdem. I tak wycieczki za miasto, dla Kory i Wojtka, zaczęły przeradzać się w dłuższe i ciekawsze tripy. Buszowanie wśród gęstych lubuskich lasów, eksplorowanie bliższych i dalszych zakątków, poznawanie zabytków oraz relaks na hamaku stały się frajdą, dzięki której życie nabrało rumieńców.
Leśna ceremonia
Kora zawsze lubiła pić kawę i choć jej mąż na początku nie pił wcale, długo był typem poszukującym, to ostatecznie znalazł swoich faworytów wśród niezliczonych rodzajów ziaren kawy. Przeszedł na małą czarną, puszczając w niepamięć mleko i cukier. Nie było wyjścia. Rower i kawa musiały znaleźć punkt zborny. Wojtek zainspirowany modą z USA, według której ludzie rano przed pracą spotykają się, aby napić się kawy w plenerze, zaczął parzyć kawę podczas wycieczek rowerowych. I tak fascynacja czarnym trunkiem przerodziła się w coś więcej. Choć nasi kawosze nie uważają się za znawców kawy, to ich wiedza na temat alternatywnych sposobów parzenia ziarenek jest bardzo rozległa.
Po wielu próbach odnaleźli swój ulubiony smak kawy, która jest delikatna, herbaciana i klarowna. Z czasem zdali sobie sprawę z tego, co jest dla nich ważne i co mogą zrobić, aby ulepszyć proces parzenia w plenerze. Po pierwsze, sposób zaparzania, czyli drip. Dzięki tej nieskomplikowanej metodzie i użyciu odpowiednio dedykowanego zaparzacza, kawa na świeżym powietrzu smakuje wyśmienicie. Po drugie, aeropress. Jest to małe i lekkie urządzenie, które działa jak strzykawka. Zmieloną kawę zalewa się wodą, a następnie pod ciśnieniem przeciska przez filtr, pozbywając się przy tym fusów.
Dzięki zastosowaniu tych dwóch alternatywnych metod parzenia, kawę można wypić w dowolnym miejscu na świecie!
Po trzecie, niezbędny jest sprzęt, który pozwoli przygotować gorący napój, jakiego oczekujemy. Co ciekawe, wcale nie potrzeba dużo akcesoriów. Na każdą wycieczkę Kora i Wojtek pakują dzbanek, młynek i filtry – mogą być papierowe, ale prawdziwym hitem są te wielokrotnego użytku, które po złożeniu mieszczą się w zamkniętej dłoni. Oczywiście nie obejdzie się bez małej kuchenki gazowej, która zapewni gorącą wodę. Po czwarte, clou programu, czyli kawa. Jakość kawy, którą wybiera ta para, stanowi gwarancję smaku i aromatu. Są to ziarna jakości 'speciality', opatrzone logo fair trade. Po piąte, ceremonia. Okazuje się, że kawa sama w sobie nie musi być celem. Cały proces przygotowania i oczekiwania na efekt końcowy też może być bardzo przyjemny. Celebrowanie tych chwil zamyka się osławionym już „tu i teraz”, ale tak – zatrzymanie się w danym momencie i praktykowanie uważności, wpływa kojąco na nasz organizm. Warto ten nawyk kultywować zwłaszcza na łonie natury, ponieważ wtedy nasze zmysły budzą się do życia ze zdwojoną siłą.
Przyjaciele, blog, biwaki i pies w plecaku
Po co to wszystko? Dla relacji z drugim człowiekiem. Oprócz oczywistych korzyści z jeżdżenia na rowerowe wycieczki i picia kawy w środku lasu, najważniejsze są te związane z bliskością z innymi ludźmi. Poza tym, że można w tak fantastyczny sposób spędzać czas z ukochaną osobą i uzupełniać luki, które powstają w ciągu tygodnia ze względu na kierat codziennych obowiązków, to można zaprosić do swojego świata przyjaciół oraz poznać mnóstwo nowych osób i to z całego świata. Musimy jednak wrócić do początku. Kiedy Wojtek stwierdził, że rowerowe wypady połączone z kawową ceremonią to świetny sposób na spędzanie wolnego czasu, zaczął namawiać znajomych na wspólne wycieczki. A że jest także fotografem i aparat jest jego wiernym towarzyszem, każdy wyjazd był uwieczniany i to w tak pięknych kadrach, że obrazy mówiły same za siebie. Wtedy właśnie powstał pomysł na bloga o nazwie Coffee Tea Trip. Nadmienię, że słowo ‘herbata’ nie jest tu przypadkowe, bo na początku nasi bohaterowie eksperymentowali też z parzeniem herbaty, jednak to kawa pozostała „tą jedyną”.
W miarę upływu czasu zmieniło się coś jeszcze - hamak został narzędziem wykorzystywanym także jako miejsce noclegowe. Idea nocnego biwakowania zaczęła być wdrażana w życie. I choć Kora rzadziej śpi pod gołym niebem to Wojtek i jego kompani w tej kwestii przodują. Popularność bloga i przygód ludzi, którzy parzą kawę tam, gdzie się zatrzymają, rosła z dnia na dzień i przyczyniła się do poszerzenia grona ludzi, którzy kochają rowery i biwaki. Na pewno pomogły także wyjazdy na branżowe eventy. BIKE DAYS Festiwal Filmów Rowerowych, Patchcamp czy spotkania na Welodromie to przykładowe imprezy, które integrują rowerowe środowisko. Udział w wydarzeniach organizowanych poza naszym regionem sprawił, że Wojtek przyłączył się do inicjatywy Swift Campout i zaczął organizować zjazdy rowerowe w pierwszy weekend lata. W taki sposób zasięg znajomych, którzy nigdy wcześniej znajomymi nie byli, zaczął się powiększać.
I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze, że możesz usiąść na łące, z kubkiem pysznej kawy i pogadać z człowiekiem, który ma taką samą pasję jak ty, wymienić się doświadczeniami i refleksjami na temat pragmatycznych informacji oraz zaplanować wspólny wyjazd.
Last, but not least – podróżowanie na rowerze z psem nie jest niemożliwe! Doskonałym przykładem tego jest Kierda, najszczęśliwszy pies świata i oczywiście członek rodziny. Wojtek pedałuje z Kierdą na plecach. Pojemny i wygodny plecak pozwala psiej pupilce podróżować z pyszczkiem na powietrzu. Wszyscy wiemy, że wybiegany pies to zadowolony pies. Po dotarciu do celu psiak eksploruje teren, a państwo parzą kawę. Układ idealny.
Rowery są fajne. Natura jest zdrowa. Picie kawy jest smaczne. Poznawanie ludzi jest radosne. Więc jeśli chcecie napić się kawy na leśnym runie, pokręcić kółkiem w towarzystwie pozytywnych ludzi, dowiedzieć się ciekawostek z rowerowego i biwakowego świata i poszerzyć horyzonty to odezwijcie się do Kory i Wojtka, a na pewno zafundują Wam przeżycia, które będą przodować w peletonie Waszej osobistej kolekcji wspomnień.
Autor: Kalina Patek