Ratched - Anioł miłosierdzia rodem z piekła

Odtwórczyni Lany Banany z ,,American Horror Story: Asylum'', Mirandy Hobbes znanej z ,,Seksu w wielkim mieście'' i Kobiety-Kot w jednym serialu. Niemożliwe? A jednak! Żeby było jeszcze ciekawiej, Netflix przedstawia nam wszystkie trzy Panie w historii opartej o kultowy ,,Lot nad kukułczym gniazdem''.

Jesienna aura, która od kilku dni rozciąga się za oknem, sprzyja Netflixowi, który od 18 września serwuje nam ,,Ratched'', czyli najnowsze serialowe dziecko Ryana Murphyego. Fakt ten z pewnością ucieszy fanów ,,American Horror Story''. Słusznie, bo w tym przypadku również spotkacie się z historią umiejscowioną w szpitalu psychiatrycznym, tak jak to było w przypadku ,,Asylum'', ale jednak w nieco innej odsłonie.

Składający się z ośmiu odcinków serial przenosi nas do końcówki lat 40. ubiegłego wieku, gdzie miejsce ma morderstwo, podszyte szczególnym okrucieństwem, którego dokonał na jednej z plebanii Edmund Tolleson. Schwytany zabójca trafia do ośrodka przeznaczonego dla osób nerwowo i psychicznie chorych, prowadzonego przez doktora Richarda Hanovera. Historia jakich wiele? Owszem. Sytuację komplikuje jednak fakt, że niedługo po przyjęciu złoczyńcy do szpitala, na biurku zarządcy ośrodka lądują papiery Mildred Ratched, która ubiega się o posadę pielęgniarki. Zbieg okoliczności? No jasne, przecież nikt nie spodziewałby się niczego złego po wygadanej, eleganckiej kobiecie, o hipnotyzujących brązowych oczach. Z czasem okazuje się jednak, że nie wszystkie bestie zakute są w ciężkie kajdany, a słowa głoszące ,,All monsters are human'', sprawdzają się w kolejnej produkcji Ryana Murphyego.

https://www.youtube.com/watch?v=ZU9ZtlkSnnE&ab_channel=NetflixUK%26Ireland

,,Ratched'' ukaże Wam cały wachlarz manipulacji, jeszcze szerszą paletę barw i krajobrazów, techniki leczenia chorób psychicznych, którymi szczycono się w XX wieku oraz ciekawych bohaterów z problemami, które są typowe również dla dzisiejszych czasów. Obejrzenie tego serialu z pewnością nie będzie stratą czasu, ale jest tu jedno ,,ale'', o którym nie sposób nie wspomnieć: jeśli pamiętacie ,,Lot nad kukułczym gniazdem'' Milosa Formana lub kiedykolwiek czytaliście książkę Kena Keseya, możecie się solidnie zawieść. Siostra Ratched jest tu przedstawiona według wizji Ryan'a Murphy'ego. Czy to minus? Dla mnie zdecydowanie nie. Od tego jest w końcu reżyseria, żeby bawić się historią i przedstawić swoją własną wizję. Polecam, choć dobrze Wam radzę - nie miejcie oczekiwań. Po prostu, wraz z Mildred, przekroczcie próg pewnego szpitala i... Dalej pójdzie już samo.

Aleksandra Kucza


Hasyayoga! Czym jest joga śmiechu?

Do prozdrowotnych efektów uśmiechu, nie trzeba już nikogo przekonywać. Oprócz bez wątpienia idących z nim korzyści wizualnych, idą również te zdrowotne. Dlaczego więc nie śmiać się więcej?

CZYM JEST JOGA ŚMIECHU?

Joga śmiechu tzw. Hasyayoga to praktyka, która polega na wywoływaniu śmiechu przez wybrane ćwiczenia, proste techniki oddechowe wywodzące się z jogi i relaksacji. Podczas zajęć z jogi śmiechu, uczestnicy wywołują u siebie śmiech, utrzymując przy tym kontakt wzrokowy oraz elementy podstawowego ruchu. Klimat panujący na takich warsztatach przypomina dziecięcą zabawę i beztroskę, w której zapominamy, o dręczących nas problemach. Wywołany śmiech może zamienić się w naturalny i zaraźliwy, jednak nie musi do tego dojść. Joga śmiechu opiera się na przekonaniu, że nawet jeśli śmiech jest sztucznie wywoływany, nadal zapewnia te same psychologiczne i fizjologiczne korzyści, jak śmiech naturalny, spontaniczny.

POCZĄTKI, NIE ZAWSZE SĄ TRUDNE

W Indiach 1995 roku odbyła się pierwsza sesja tej kreatywnej jogi, poprowadzona przez lekarza dr Madana Kataria’na. Zapoczątkował on jogę śmiechu, jako otwartą poranną praktykę, która odbywała się w parkach. Choć początkowe ilości uczestników nie były duże, to szybko sama praktyka zaczęła stawać się coraz bardziej popularna, na całym świecie, do tego stopnia, że w Bangalore powstał Uniwersytet Jogi Śmiechu.

JAK ZACZĄĆ?

Joga śmiechu może zacząć się od kreatywnej i delikatnej rozgrzewki, na którą składa się np. śpiewanie, klaskanie, rozciąganie, utrzymywanie kontaktu wzrokowego i spontaniczny ruch ciała. Ma to pomóc w zlikwidowaniu zahamowania i uczucia krępacji oraz zachęcić do zabawy. Ważnym elementem są ćwiczenia oddechowe, których celem jest przygotowanie płuc do śmiechu. Wiążę się to z tym, że ćwiczenia śmiechu przeplatają się, z ćwiczeniami oddechowymi.
Zaczynając przygodę z jogą śmiechu, nie jest nam potrzebne, żadne doświadczenie. Stopień zaawansowania czy sprawności fizycznej, nie gra tu żadnej roli. Praktykować ją mogą osoby w każdym wieku. Jedynym przeciwskazaniem są poważne i przewlekłe choroby serca. W takim wypadku konieczna jest konsultacja z lekarzem.

ZALETY I KORZYŚCI

Joga śmiechu przynosi nam wiele korzyści takich jak:
• wytwarzanie się endorfin, czyli hormonów szczęścia. Dzięki temu zwiększamy szansę, na wywołanie naturalnego uśmiechu,
• pobudzamy organizm do działania i zwiększamy zastrzyk energii. Pozytywne myślenie, pozawala nam na realizowanie swoich planów, które zazwyczaj wymagają od nas motywacji do działania,
• lepsze dotlenienie organizmu. Śmianie się oprócz dotlenienia, poprawia nasze krążenie i koncentrację,
• wzmocnienie układu odpornościowego. Mówi się, że człowiek szczęśliwy rzadziej choruje. Uśmiech na naszej twarzy, może wspomóc działania przeciwbólowe oraz poprawić nasz stan psychiczny, który łączy się ze stanem fizycznym,
• ujędrnia i uelastycznia skórę twarzy. Poprzez rozszerzenie naczyń krwionośnych, skóra staje się bardziej odżywiona. Najlepszy sposób na promienną cerę!
• w naszym życiu pojawia się więcej optymizmu. Wzrasta zadowolenie z życia, łatwiej sobie radzimy z problemami życia codziennego.

Joga śmiechu jest nowoczesną odmiana jogi, polecaną zarówno osobom dla których stres stanowi duży problem i utrudnienie, jak i optymistom, którzy dzięki niej mogą dzielić się swoją energią i radością z innymi ludźmi. Ta odmiana jogi, nie jest skomplikowanym zestawem ćwiczeń fizycznych, ale treningiem psychicznym. Wobec tego polecana jest każdemu, kto uzna, że w jego życiu brakuje więcej uśmiechu i optymizmu. Już teraz możemy uaktywnić nasze kąciki ust i unieść je ku górze!

Autor: Jesica Nocek

Z Peugeot na prąd, po Zielonej Górze!

Wiemy, o czym myślicie. Tyle osób już trąbi o elektrykach, marki samochodowe ścigają się w walce o 'zielonego' klienta, a sprzedaż samochodów na prąd stale rośnie. Czym różnią się od hybryd i jak wygląda ich użytkowanie na co dzień? Wspólnie z Peugeot Wojciechowski opowiemy Wam, jak wygląda elektromobilność w Zielonej Górze, naszym rodzinnym mieście, które zielone jest już nie tylko z nazwy. Mały disclaimer... podczas testu korzystamy tylko z miejskiej infrastruktury, parkujemy pod blokiem i nie mamy 'solarów' na dachu.

e-208

Do naszego testu zaopatrzyliśmy się w dwa egzemplarze marki Peugeot. Model 208 już w wersji benzynowej jest autem zjawiskowym. Mały, piękny, bardzo dobrze wyposażony miejski samochód, który posiada wszelkie atuty, żeby stać się hitem sprzedażowym wśród elektryków. Jest to również świetna propozycja dla osób, które oprócz ekologii, cenią sobie oryginalne wzornictwo.

Warto nadmienić, że w przypadku e-208 nie ma poczucia designerskiego eksperymentu, lecz konsekwentnie budowanej wizji, którą podąża marka spod znaku lwa

Znajdziemy tu kolejną iterację i-cockpit z zegarami 3D, minimalistyczną deskę rozdzielczą i charakterystyczną zgrabną kierownicę. Jednostka napędowa to silnik o mocy 100 kW (136 KM) i momencie obrotowym 260 Nm dostępnym od chwili startu. Mały Peugeot faktycznie okazał się bardzo zwinny i dawał wiele radości z jazdy. Baterie umieszczone w podłodze i odpowiedni rozkład masy sprawia, że auto prowadzi się pewnie. Elektryczny 208 jest stworzony do ruchu miejskiego, łatwo nim zaparkować i mknąć w korku.

e-2008

Model e-2008 był o tyle ciekawszy, że oferuje więcej miejsca, ten sam układ napędowy i jeszcze lepszy design. Zasięg jest nieznacznie mniejszy, ale podwyższona pozycja za kierownicą i ogólna wygoda to wyraźny plus. Wersja GT Line jest wyposażone w genialne fotele z pięknymi przeszyciami, podświetlenie ambient i charakterystyczne dodatki stylistyczne.

Naszym skromnym zdaniem 2008 jest obecnie jednym z najładniejszych miejskich SUV'ów oferowanych na rynku

Nie tak dawno testowaliśmy wersję benzynową i już wtedy wiedzieliśmy, że dociążona bateriami bryła będzie świetną propozycją do miasta. Nie pomyliliśmy się! Ten miejski SUV prowadzi się świetnie, ma przestronne i wygodne wnętrze, a silnik elektryczny bez żadnego problemu radzi sobie z większym autem. Oba modele charakteryzują się oryginalnym wzorem przedniego grilla, który przyjmuje kolor nadwozia, elektrycznym logo Peugeot z niebieskim akcentem, emblematem 'e' oraz dodatkową niebieską nitką we wnętrzu w wersjach GT oraz GT Line.

ELEKTRYCZNE ŻYCIE

Kto nie jechał elektrykiem, niech teraz zmilczy! Naprawdę trudno było nam pozbyć się rogala z twarzy prowadząc oba samochody. Zatem jak wygląda elektryczna jazda? W celu uruchomienia pojazdu musimy wyraźnie przytrzymać 'start'. Jest to rozwiązanie, które prawdopodobnie ma na celu wyeliminowanie 'omyłkowego' zapłonu. W końcu, nie ma tu żadnego warczenia oraz drgań. Jest tylko szum i lekko słyszalny futurystyczny dźwięk silnika elektrycznego.

Okazuje się, że Zielona Góra ma sporo górek, więc odzyskiwanie energii następuje w naszym mieście naprawdę często!

Wiecie jakie to uczucie, kiedy przejeżdżamy 3 km, a bateria pokazuje nam utracony 1 km? Wspaniałe! Jeszcze nie perpetuum mobile, ale jest satysfakcja. Zasady eco driving’u są podobne do tych w tradycyjnych autach, ale w elektryku mamy dodatkowego asa w rękawie, czyli tzw. B-mode. W tym trybie samochód wyraźniej zwalnia po odpuszczeniu pedału przyspieszenia, a co za tym idzie, odzyskuje więcej energii. Oczywiście jeździliśmy trybem mieszanym, sprawnie przełączając się pomiędzy trybami Sport i Normal, wyjeżdżając dziennie około 30/40 km.

Warto podkreślić komfort innego wymiaru. Cisza podróżowania sprawia, że jazda autem elektrycznym uspokaja. Możecie się śmiać, ale po kilku dniach jazdy elektrykiem przestajemy się spieszyć w korku, ruszać spod świateł 'na gwałt' itp.

ŁADOWANIE

Najważniejsza sprawa. Przestaje odwiedzać stacje benzynowe, co jest wręcz przeżyciem metafizycznym, ale czy można poruszać się elektrykiem w Zielonej Górze, nie mając domowego gniazdka, solarów i mieszkając w bloku? Tak! Jeżeli jest to samochód, którego używamy głównie w mieście, to są miejsca, w których bez problemu się 'naładujemy'. Co więcej, pamiętajcie, że auta elektryczne się doładowuje.

Jeżeli nasz dzienny 'przebieg' to wspomniane 30/40 km, to dzięki możliwości szybkiego ładowania (w Peugeot nawet do 100 kW) auto ładuje się kilka minut!

Do dyspozycji mamy darmowe ładowanie obok galerii Kaufland lub stację szybkiego ładowania EKOEN mieszczącą się w Nowym Kisielinie. Niestety centrum handlowe Focus nadal oferuje nam 'awarię' ładowarek, więc trzeba szukać gdzie indziej. Jeżeli mieszkasz w domku to sprawa wygląda już całkiem inaczej i śmiało można inwestować w auto na prąd.

PODSUMOWANIE

Marka Peugeot oferuje obecnie bardzo dopracowane i kuszące propozycje w segmencie aut elektrycznych. W codziennym użytkowaniu oba modele spisały się świetnie. Co więcej, Peugeot przeżywa obecnie stylistyczny renesans i tworzy auta zjawiskowe. Futurystyczna wizja elektrycznej przyszłości zwyczajnie mu pasuje. Nic dziwnego, że producent posługuje się sloganem #unboringthefuture. Jeżeli chcecie poznać elektryczne modele Peugeot nieco bliżej, to koniecznie odwiedźcie salon Peugeot Wojciechowski przy Trasie Północnej.

Temat ładowania powoli przestaje być problemem, nawet jeżeli mieszkamy w bloku. Pozostaje nam tylko trzymać kciuki, za kolejne punkty ładowania w Zielonej Górze. Warto brać przykład z Centrum Handlowego Kaufland. Każdy użytkownik elektrycznego samochodu chętnie skorzysta z darmowej ładowarki, a zakupy do domu zrobi właśnie tutaj.


Savoir-vivre, czyli dobre maniery to podstawa!

Tam gdzie są ludzie, tam rodzą się relacje. Wszelkie zachowania, które je kreują wpisują się w tak zwane maniery. Savoir – vivre, czyli inaczej „wiedzieć, jak żyć”.

Savoir-vivre to nic innego jak określenie właściwego zachowania, w konkretnych sytuacjach i miejscach, które świadczy o dobrym wychowaniu.

Fundamentem każdej znajomości jest to, jaki stosunek mają do siebie osoby w nią wchodzące. Wiadome jest, że im bardziej dbamy o daną relację, tym jest ona silniejsza. Dlatego tak ważne jest, aby wiedzieć, jak powinniśmy się poprawnie zachowywać, wobec siebie. Jednak słowo „poprawnie”, może być rozumiane przez każdego w sposób subiektywny. Właśnie z tego powodu powstał tzw. przewodnik savoir-vivre, który wyznacza nam to, jak powinniśmy reagować, w konkretnych sytuacjach.

W zależności od tego, gdzie mieszkamy i jakie jest nasze pochodzenie, obowiązują nas inne zasady. Wynika to z tego, że savoir-vivre uwarunkowany jest kulturowo. Religia, styl oraz warunki życia, to wszystko wpływa na ustalane normy. Bardzo ważne jest to, aby każdy z nas, znał zasady dobrego wychowania, ponieważ kwalifikuje się je, jako jedne z wyznaczników kultury osobistej.

JEGO KORZENIE

Samo pojęcie wywodzi się z języka francuskiego, jednak jego korzenie sięgają czasów starożytnej Grecji. To właśnie tam człowiek i wszelkie aspekty z nim związane, były centralnym punktem nauki oraz sztuki, a na kulturę osobistą, nakładano duży nacisk. W okresie średniowiecza, znaczenie savoir-vivre zmalało, jednak tylko po to, by w czasach renesansu, móc o sobie przypomnieć. Do dziś ludzie starają się przestrzegać głównych zasad dobrego wychowania, ponieważ wiedzą, że ich zachowanie jest również ich wizytówką, a przecież nikt nie chce, aby o nim źle mówiono.
ZASADY SAVOIR – VIVRE

Głównymi zasadami savoir-vivre są:

• wzajemny szacunek, bez względu na czyjeś poglądy, orientację seksualną, wykształcenie, status majątkowy, płeć, wiek, miejsce zamieszkania czy wygląd. Każdy człowiek, który nie robi w sposób świadomy nikomu krzywdy, zasługuje na szacunek. Traktujmy innych tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani,

• poprawne zachowywanie się w formach towarzyskich (np. w rodzinie, w miejscu pracy czy na przyjęciach). Uwzględniając przywitanie, pożegnanie oraz zachowania wynikające z konkretnych sytuacji,

• prawidłowa komunikacja (także telefoniczna oraz internetowa). Określa jakich zwrotów powinniśmy używać oraz jakich powinniśmy unikać. Pomaga nam zrozumieć, kiedy mamy pierwszeństwo w wygłoszeniu swojej opinii czy zdania na poruszany temat,

• poprawne nakrywanie i podawanie do stołu, kulturalne sposoby jedzenia oraz picia. Dzięki tym zasadom wiemy, jak powinniśmy przygotować stół na wizytę gości lub jak sami powinniśmy zachowywać się, będąc na jakimś evencie,

• odpowiednia prezencja (np. postawa, higiena) i dobór właściwego ubioru do konkretnego miejsca i sytuacji, w których się znajdujemy (dress code). Jest to szczególnie pomocne w sprawach biznesowych lub urzędowych, kiedy zależy nam na dobrej prezencji. Warto pamiętać o tym, że styl ubioru to jedno, a szacunek poprzez ubiór to drugie. W sytuacjach formalnych bądź takich, kiedy chcemy komuś zaimponować i pokazać, że osoba, z którą się widzimy, jest dla nas ważna np. pierwsza randka, powinniśmy wybrać strój z kategorii eleganckich, aby zaznaczyć nasz szacunek, względem danej osoby czy też wydarzenia.

O CZYM WARTO PAMIĘTAĆ?

Tak jak wspomniałam na samym początku odmienność kulturowa, znacząco wpływa na zasady savoir-vivre. Coś, co dla naszego regionu geograficznego, może być oznaką dobrego wychowania, na drugim końcu świata, może oznaczać coś całkowicie przeciwnego. Dlatego tak ważne jest, aby przed wyjazdem do innego kraju zapoznać się z zasadami tam panującymi i podejść do nich z szacunkiem. To właśnie szacunek odgrywa tu kluczową rolę, tak więc szanujmy się!

Autor: Jesica Nocek

DESIGN ARQ MIESIĄCA - Kasia Ślączka

Są takie prace i stojący za nimi ludzie, którzy zwyczajnie urzekają. Podobno jakakolwiek forma sztuki powinna przede wszystkim ‘poruszać’. Jakiś czas temu trafiliśmy na prace Kasi, której portrety spod szyldu ‘Porysowane’ są pełne emocji, szczerości i bajkowego piękna. Rysuje głównie dla zakochanych, ale zdarzają się też piękne wyjątki. Zobaczcie, co potrafi ‘zrysować’ ta młoda artystka z Zielonej Góry.

Kasia rysuje odkąd skończyła 8 lat.  A dokładniej, odkąd zachorowała na zapalenie wyrostka. Żeby jakoś umilić sobie czas rekonwalescencji, leżała w łóżku i z nudów, zamiast zapełniać kolorowanki, przerysowywała je.

Tak odkryłam, że lubię i potrafię posługiwać się kredkami. Od tamtej pory, częściej lub rzadziej, zawsze coś powstawało na przypadkowych skrawkach papieru. W szkole średniej na ostatniej stronie moich zeszytów tworzyły się postacie, zdarzenia, komiksy, które jakoś pozwalały przetrwać do wyczekiwanego dzwonka, a w pamiętnikach, które prowadziłam przez cały ten czas, roiło się od ilustracji, którymi oprawiałam codzienne notatki

Jeszcze na studiach tworzyła komiksy podczas wykładów, ale to właśnie akwarele stały się jej prawdziwą pasją. Prace Kasi sprawiają wrażenie autentycznych i wyjątkowych nie tylko z powodów stylistycznych, ale i fizycznych. Jej prace powstają na specjalnym sztywnym papierze z domieszką bawełny, który nie marszczy się od nadmiaru wody.

Po skończeniu i wyschnięciu farby osobiście pakuje każdy portret, dbając o najmniejszy detal. Twierdzi, że właśnie te drobnostki sprawiają, że odbiorcy czerpią z jej prac jeszcze więcej radości.

Uwielbiam kolorować rzeczywistość, trochę ją zaczarowywać i uwieczniać te małe momenty w życiu, które potem pakuję w ozdobny papier i wysyłam do ich właścicieli

Kasia jest również młodą mamą i właśnie ten pewien rodzaj matczynej troski i rodzinnego ciepła przebija się w jej pracach. Na co dzień, zawodowo sprząta klocki z podłogi; osłania rękami kanty stołów i mebli; improwizuje, śpiewając autorskie kołysanki.

Kiedy znajduje czas na twórczość? Wieczorami, kiedy dom jest już uśpiony, siada przy biurku i po cichutku chwyta za farby. Jak sama twierdzi, wtedy pracuje się najlepiej.

Mimo że oczy pieką, a głowa domaga się poduszki, siadam, wsłuchuję się w senny oddech domu i przenoszę pomysły na papier.

Stylistycznie jej prace to rysownicza kreska, ciepłe kolory i pewna frywolność w układzie. Bohaterowie ilustracji mają zazwyczaj zamknięte oczy, co tworzy klimat czułości. W pracach Kasi pojawia się również motyw roślinny, zazwyczaj jako dopełnienie lub dekor portretu. Kolejna rzecz, na którą zwróciliśmy uwagę to sposób, w jaki Kasia prezentuje swoje prace. Pośród szyszek, roślin, liści czy ozdób. To wszystko składa się w swoistą całość i doświadczenie z dziełem artysty. Brawo!

Sama przyznaje, że nie tworzy dzieł idealnych. Nie skończyła też żadnej szkoły plastycznej. Jedyne czym dysponuję to talent, odziedziczony najprawdopodobniej po tacie i lata praktykowania dla samej siebie, gdzieś na tyłach licealnych zeszytów. Jeżeli myślicie o pięknej pamiątce to koniecznie zapoznajcie się z twórczością Kasi.

porysowane.com.pl
Facebook


#SZTUKANADZIŚ - Keith Haring

Keith Haring był niesamowitym twórcą. Zdecydowanie kimś więcej niż tylko artystą. Śmiało napiszę, że był Ikoną pop kultury. Artysta współczesny, który tworzył pop art i street art.

Początkowo studiował grafikę w rodzinnym Pittsburgu, jednak w wieku 20 lat wyjechał do miasta, które nigdy nie śpi. Nowy Jork uznał za idealne miejsce, w którym będzie mógł tworzyć sztukę par excellance, czyli oddawać się wyłącznie jej. To właśnie na studiach zauważył zależność, która mu nie odpowiadała. Większość studentów robiło zlecenia komercyjne dla agencji, a własną sztukę tworzyło ‘po godzinach’. Keith nigdy nie chciał stać się jednym z takich ludzi.

Sztuka powinna być czymś, co Cię wyzwala, pobudza Twoją wyobraźnię i dodaje odwagi, by sięgać dalej. Cokolwiek robisz, sekret tkwi w tym, żeby w to wierzyć i czuć się w tym dobrze. Nie rób tego dla kogokolwiek innego - Keith Haring

Galerie sztuki i muzea w Nowym Jorku pozwoliły Keith’owi zapoznać się bliżej ze sztuką i warsztatem wielkich twórców, zachwycał się Pollock’iem czy Picasso, ale to ulice tego niezwykłego miasta pokazały mu sztukę graffiti i cały fascynujący street art.

Mocno wsiąknął w underground Nowego Jorku. Otworzył się na nowe media przekazu takie jak performance, film czy właśnie sztukę uliczną. Nowy Jork to jedno z najbardziej niewiarygodnych miejsc na ziemi. Dlatego absolutnie nie dziwi mnie fakt, że Keith użył tego miasta jako swojego płótna.

Pierwszą z rozpoznawalnych prac Haringa były rysunki kredą po czarnych tablicach na reklamy w nowojorskim Subwayu. Jednym z ciekawszych elementów był fakt, że Keith robił to za dnia na oczach ludzi, co było dosyć ryzykowne, bo bądź co bądź był to wandalizm, za który kilka razy został aresztowany.

Jego pierwsza poważna wystawa odbyła się w kultowym Klubie 57, w którym jak wiemy, bawiły się największe ikony pop kultury tamtych lat. To właśnie wtedy poznał króla pop artu, Andy’iego Warhola, co przyczyniło się do ogromnej popularności samego Keitha. Nie tylko przyjaźnił się z Warholem, ale również był bliskim przyjacielem z J.M Basquiat. Miał ogromne szczęście, bo każdy z tych artystów zdecydowanie wpłynął na twórczość i postrzeganie sztuki przez Haringa.

Keith mocno wierzył w swoją twórczość, od początku stawiał wszystko ponad nią. Nie bał się też poruszać ciężkich i niebezpiecznych tematów. Dzięki temu w świat sztuki wszedł z impetem i stał się ikoną swojego pokolenia. W sztuce Haringa, która na pierwszy rzut oka wydaje się dosyć płaska merytorycznie, można dostrzec wiele ważnych tematów, które do dziś są tematami niewygodnymi. Otwarcie przyznał się do homoseksualizmu, w swoich pracach często poruszał jego temat. Mówił o AIDS i wszelkich złych zachowaniach wobec mniejszości, która była szykanowana przez społeczeństwo i władzę. Pamiętajmy, że były to lata 80’, w których temat orientacji czy wirusa HIV był bardzo kontrowersyjny i pomijany.

Keith Haring tworzył nie tylko rysunki czy ogromne murale i rzeźby, które do dzisiaj można spotkać na ulicach Nowego Jorku, ale również lubił sztukę performance. Jeden z ciekawszych, jakie stworzył to malowanie po Grace Jones, która podsumowała to przeżycie tak:

“To dało mi moc, pewną świadomość, wyjątkowy status - byłam chodzącą rzeźbą”

Kiedy osiągnął status powszechnie szanowanego artysty, a ceny jego dzieł przyjmowały horrendalnie wysokie stawki, Haring zrobił coś, czym naraził się ludziom ze świata sztuki. Nie podobało mu się, że rzeczy, które tworzy, są osiągalne wyłącznie dla elit. Dlatego otworzył pop shop w nowojorskim Soho i w Tokio, w którym były dostępne plakaty, koszulki i różne rzeczy z jego twórczością w przystępnych cenach dla wszystkich jego odbiorców.

“Moje prace zaczęły być droższe i coraz popularniejsze na rynku sztuki. To oznaczało, że tylko ci, którzy mieli pieniądze, mogli sobie pozwolić na ich zakup. A w Pop Shop ja je udostępniam(...) Mój sklep jest przedłużeniem tego, co robiłem na stacjach metra, przełamując bariery między sztuką wysoką, a niską”

Kolejną znaną postacią w życiu Keitha, była Madonna. Była jego bliską przyjaciółką. Często tworzył dla niej outfity na eventy. Kiedy zdiagnozowano u Haringa zakażenie wirusem HIV, założył fundację, która do dzisiaj ma na celu wspieranie walki z AIDS.

Po śmierci artysty, w 1990 roku, Madonna przeznaczyła cały dochód z koncertu, który otwierał jej trasę “Blonde Ambition” na cele charytatywne związane z AIDS. Był to swego rodzaju ukłon w stronę jej przyjaciela, który całe swoje życie zwracał uwagę na temat homoseksualizmu, AIDS i polityki.

Keith mawiał, że zawsze wiedział, że umrze młodo, ale nigdy nie spodziewał się, że będzie to spowodowane chorobą. Po diagnozie, mimo wszystko chciał korzystać z życia każdego dnia, bo wiedział, że zostało mu mało czasu.

Bez wątpienia jest to jeden z moich ulubionych twórców. Od początku wiedział, że chciał tworzyć sztukę, żył intensywnie, nie bał się ryzykować, kochał, kogo chciał, skłaniał ludzi do dyskusji na niewygodne i trudne tematy. Miał szczęście żyć u boku największych legend swoich czasów i sam stał się jednym z nich. Ikoną. Pozostawił po sobie ogromne, artystyczne dziedzictwo, które do dzisiaj mamy przyjemność podziwiać, nie tylko w światowych muzeach czy galeriach, ale i na ulicach miasta, które nigdy nie śpi.

Autor: Marika Szwal

Kacper Korzeniewski - Zwykłe, niezwykle!

Pomagam patrzeć na rzeczy zwykłe w niezwykły sposób. Inspiruję, uczę i pomagam rozwijać pasję do fotografii. Kocham łapać chwile w kadr by móc cieszyć się nimi dłużej.

Photo credit: KACPER KORZENIEWSKI
Camera: canon Eos R + 35mm
DRON: Dji Mavic air 2


Mafia powraca! Kultowa gra w nowej odsłonie

Mafia: The City of Lost Heaven to gra, która swoją premierę miała osiemnaście lat temu, dokładniej mówiąc 28 sierpnia 2002 roku. Produkcja jest autorstwa czeskiego studia Illusion Softwork. W tym artykule przypomnimy Wam, dlaczego była to gra przełomowa i za co ją pokochaliśmy. O Mafii piszemy nie bez powodu, ponieważ już za kilka dni świat ujrzy jej głęboki remake, który jest jednym z najbardziej wyczekiwanych tytułów tego roku. Przyglądając się zapierającym dech w piersi screen'om przypomnijmy sobie, jak to było od początku.

NIE ZADZIERAJ Z MAFIĄ!

W wielkim skrócie główny wątek opowiada historię Tommy’ego Angelo, taksówkarza, który żyje, mieszka i pracuje w fikcyjnej metropolii Lost Heaven w stanie Illinois lat 30, XX wieku. Po przypadkowym konflikcie z mafią Tommy zostaje wciągnięty w przestępczy świat. Z początku nie wiadomo jaka przyszłość czeka głównego protagonistę, jednak z czasem gracz pnie się w górę w hierarchii rodziny Salierich. W pewnym momencie nasz ex-taksówkarz nie do końca zgadza się z decyzjami i planami Dona Salieriego i postanawia pójść własną ścieżką. Cóż, fani gangsterskiego kina wiedzą, jakie konsekwencje niosą za sobą takie decyzje.

Ojciec Chrzestny pełną gębą!

Mafia była produkcją przełomową. W tamtych latach większe studia stawiały na szybką i zręcznościową rozgrywkę. Czeska produkcja była zdecydowanie inna. Być może gra nie była przepełniona dynamicznymi pościgami, wybuchami czy brawurową jazdą po ulicach Lost Heaven, ale dla producentów Mafii najważniejszym celem było oddanie klimatu końcówki prohibicji... i cholera udało im się i to doskonale! Mafia była wyważona, spokojna i opanowana. Każda z dwudziestu misji rozpoczynała się dojazdem od punktu A do punktu B. Podróż była ozdobiona dialogami o rodzinie, przeszłości i o planach na przyszłość. Młodszym graczom Mafia może wydawać się nudą i leniwą pozycją, która nie zachęca do rozgrywki. Nic bardziej mylnego! Tą produkcją należy się delektować.

Historia kołem się toczy

Grając w Mafię mogliśmy podziwiać wszystkie uroki świata przedstawionego, bo podróżowanie po mieście było bardzo specyficzne! Co wy na to, że w Mafii trzeba było przestrzegać przepisów ruchu drogowego? Zatrzymywanie się na czerwonym świetle i jazda z prędkością zgodną z ograniczeniami na znakach to standard. Policja z Lost Heaven ścigała nas za przekraczanie prędkości oraz za przejazd na czerwonym świetle. Jednak, zamiast strzelać, policjanci wystawiali graczowi mandat! No chyba, że Tom zaczął uciekać, wtedy niebiescy używali wszystkich sił, aby go powstrzymać. Uciekać też było czym, bo czeska produkcja oferowała ponad pięćdziesiąt klasycznych samochodów, a wraz z postępem fabularnym na ulicach pojawiały się coraz to nowsze modele. Te gracz mógł oglądać w specjalnej galerii w menu głównym.

Detale, które zapamiętamy na zawsze!

W 2002 roku Lost Heaven robiło ogromne wrażenie. Miasto żyło swoim życiem, po ulicach snuli się przechodnie, a ruch uliczny był naprawdę rozbudowany. Auta przestrzegały przepisów, zatrzymywały się na czerwonym świetle. Kiedy gracz wjechał pod prąd, auta jadące z naprzeciwka migały światłami i trąbiły. Jednak najciekawszym detalem wspomnianej produkcji były kierunkowskazy. Każdy uczestnik ruchu przed skręceniem włączał kierunkowskaz!

Warto również zwrócić uwagę na wykonanie głównych postaci. Te były animowane przy pomocy motion capture, a twarze bohaterów nawet dziś nie wyglądają strasznie! Jedynym problemem było poruszanie się, które w tamtych latach nie odstraszało tak jak dziś.

Don wśród gier mafijnych

Moim zdaniem Mafia, to gra niezwykle kompletna. Tytuł, który zapamiętałem bardzo dobrze i często do niego wracam! Ma to związek z ilością detali, powolnym odkrywaniem kart historii rodziny Salierich i naszego bohatera oraz z mistrzowską muzyką. Motyw przewodni napisany na potrzeby Mafii to arcydzieło muzyczne autorstwa Vladimír’a Šimůnka, które zapada w pamięć na amen. Muzyka idealnie wpasowywała się do tego, co działo się na ekranie. Była stonowana, intrygująca, a czasem niepokojąca. Oddawała klimat lat 30. i historii, które mafia pisała setkami łusek na ulicy.

https://youtu.be/ckHnqXJ7zgc

Rodzina to ci, dla których się umiera

Już za kilka dni będziemy mogli na nowo poznać historię Tommy’ego Angelo oraz odwiedzić Lost Heaven, bo Mafia wraca na konsole obecnej generacji, oraz na PC. Remake jest stworzony zupełnie od podstaw, na nowym silniku ze zmianami w scenariuszu oraz zupełnie nowymi przerywnikami filmowymi czy nowymi nagraniami głosowymi. Ponadto w grze mają pojawić się całkiem nowe sekwencje i wiele rzeczy, których pierwotna wersja nie miała. Najlepszym przykładem takiej nowinki mogą być motocykle, które będą jeździć po ulicach miasta. Za remake jest odpowiedzialne studio Hangar 13, które tworzyło niezbyt udaną trzecią część gry. Jaka będzie Mafia: Definitive Edition? Tego dowiemy się już 25 września.

 

Autor: Mateusz Jamroz


Illusory Material, czyli design nie z tego świata!

Wyobraźcie sobie technologię 3D, która pozwala tworzyć fizyczne przedmioty o właściwościach cyfrowych. Illusory Material odkrywa pojęcie materialności na nowo i pozwala doświadczać design'u nie z tego świata. Uwaga, trzymajcie swoje szczęki!

Iluzoryczny duet

Jiani Zeng i Honghao Deng to projektanci oraz absolwenci MIT na Harvardzie, którzy opracowali tzw. „Illusory Material” (materiał iluzoryczny). To nowa metoda druku 3D, która umożliwia tworzenie produktów o niesamowitych właściwościach optycznych i fizycznych. Materiał pozwala na doświadczenia, które wcześniej wydawały się 'niemożliwe' w fizycznym świecie.

Dzięki innowacyjnej technologii projektanci mogą manipulować i kontrolować kolor, teksturę i współczynnik załamania światła poszczególnych trójwymiarowych pikseli w materiale. To z kolei umożliwia im tworzenie produktów reagujących na interakcje użytkownika. Co to oznacza? Wyobraźcie sobie przezroczyste butelki, które wyświetlają informacje tylko wtedy, gdy są oglądane pod określonym kątem. Interaktywne słodycze, które zmieniają kolor i teksturę, kiedy je zjadamy. Interior design? Młodzi projektanci zaprezentowali koncept przedmiotu o nazwie Unream, który wieczorem staje się lampą, a za dnia zmienia swoją teksturę w zależności od tego, jak na niego spojrzymy. Przechodząc obok mamy wrażenie cyfrowego ekranu, który przyjmuje różne formy. Brzmi nieźle prawda?

Technologia

Illusory Material to nowa metoda projektowania, obliczeniowy workflow, który rozkłada medium projektowe na „wątki”, restrukturyzuje i odkrywa materialność na nowo, aby tworzyć unikalne przedmioty, formy, właściwości i doświadczenia.

Celem twórców jest pokonanie ograniczeń tradycyjnego projektowania, eliminując proste powielania istniejących już materiałów, tworząc materialność, która istnieje tylko w cyfrowym świecie.

Patrząc na to od strony technologicznej, mówimy tu o soczewkowej strukturze druku 3D, która umożliwia projektantowi tworzenie dynamicznych kolorów i tekstur w kontrolowany sposób.

Imagine, czyli wizja przyszłości

Design to nie tylko estetyka, ale przede wszystkim funkcjonalność, tak więc potencjał na zastosowanie Illusory Material jest ogromny. Wyobraźcie sobie, że przyszłość tworzenia kolorów nie opiera się na warstwach chemicznych farb, ale na połączeniu soczewek optycznych wydrukowanych w technologii 3D. Co powiecie na niewidzialny przedmiot, który dostarcza informacji tylko wtedy, kiedy jest taka potrzeba? Wyobraźcie sobie twardą powłokę, która wydaje się być miękka. Kosmos.

Bardzo często zapominamy, że ergonomia i funkcjonalność jest stricte powiązana z estetyką. Dzięki Illusory Material projektanci będą mogli dowolnie wręcz, manipulować kolor, teksturę oraz współczynnik załamania światła nowych, niesamowitych przedmiotów, które być może, już niedługo będą z nami na co dzień.


Jeep Wrangler - Legenda 'cywila' trwa!

Wrangler to prawdziwa legenda. Jego historia rozpoczęła się w latach, kiedy to marka Jeep postanowiła stworzyć cywilną wersję klasycznego już, wojskowego pojazdu o nazwie Willis. Trudno mówić o dzisiejszym Wranglerze w sposób obiektywny, ponieważ nadal jest to chyba najbardziej kultowy samochód terenowy. Najnowsza iteracja JL to bardzo zaawansowana, a zarazem dopieszczona wersja modelu. Artykuł powstał dzięki salonowi Gezet Zielona Góra. Za co pokochaliśmy tego olbrzyma? Sprawdźcie sami.

Wrangler przez duże 'W'

Na początku rozmiary. Prawie 5 m długości i prawie 2 m wysokości. Stając przed nim, nie dziwi fakt, że większość pieszych zwątpi przed przejściem, a czasem nawet ustąpią pierwszeństwa. Majestatyczny grill, kultowa bryła i wielkie koła sprawiają, że oprócz 'terenowca' jest to wielki i wszechstronny SUV. Jeep chciał, aby najnowszy Wrangler był bardziej cyfrowy, bezpieczny i tak naprawdę szosowy. Testowana przez nas wersja to Sahara 4D z twardym dachem i 2-litrowym silnikiem benzynowym Turbo o mocy 272 KM i momencie 400 Nm. Tak więc wszystko spod znaku BIG!

Ukłon w stronę marzycieli

Wyobraźcie sobie, jakie to uczucie, przesiąść się z małego roadstera Mazdy za kierownicę największego Jeep'a. Ten rażący kontrast pozwolił mi zauważyć jednak kilka kluczowych cech, które sprawiły, że zapragnąłem Wranglerem jeździć na co dzień. Rezygnując z topornych rozwiązań, wielkich silników V6 i stawiając na wygodę, Jeep z pewnością zaryzykował. Tym samym podbił serca zupełnie nowej grupy odbiorców - marzycieli! Ludzi, którzy zawsze chcieli mieć Jeep'a z krwi i kości, ale brakowało im kilku istotnych detali. Wygodne fotele, systemy bezpieczeństwa, dopracowany system infotainment, bardzo dobra klimatyzacja, naprawdę przyzwoity układ kierowniczy, wystarczająca moc i świetne nagłośnienie. To wszystko jest!

He's got the look!

Nawet jeśli wersja europejska musiała pójść na pewne kompromisy, to trzeba przyznać, że samochód prezentuje się świetnie. Testowy model w kolorze Punk'n obracał na mieście więcej głów niż nie jedno sportowe auto. Miasto? Tak! Zdziwilibyście się, jak łatwo porusza się tym kolosem i jak poprawiono w nim zwrotność. Poza tym, co bardzo istotne, Wrangler jest po prostu fajny! Odpalasz silnik z uśmiechem na twarzy, a kierowcy zwyczajnych aut, nigdy nie odbiorą Cię jak cwaniaka, lecz raczej, jako pozytywnego wariata.

Zaskakująco blisko mu do... roadstera!

Uwaga, czas na kontrowersje. Podobnie jak sportowy roadster, Wrangler podobał mi się z każdej strony. Po drugie, silnik napędza najczęściej tylną oś, tak więc prawie 300 KM mocy i wielki Jeep bez problemu zarzuci 'budą' na rondzie. Po trzecie - wolność. Wrangler zabierze Was w nieznane, a przy tym sprawnie zrzuci dach! Szumy opływowe też można porównać do tych znanych mi z roadsterów. Na autostradzie będzie szumić, ale macie przynajmniej gwarancję, że nie zaśniecie za kierownicą. Spalanie to już nieco inna historia. Dealer przekazał nam informację, że należy spodziewać się średniego wyniku w granicach 15/16 l na 100 km. Nie jest to więc japońska hybryda, ale ku naszemu zaskoczeniu, udało się miejscami zejść poniżej 11 litrów. Miasto, droga ekspresowa (prędkości powyżej 130 km/h) i teren. Da się? Da.

'W'rangler - jak wygoda!

Prowadzenie, napęd i ogólny komfort jest tu na duży plus. Oczywiście jest to auto terenowe i SUV zarazem, więc zdarzają się momenty, że 'buja' i trzeba je pilnować na drodze, ale jest to raczej część jego uroku niż wada. Co więcej, znajdziemy tu świetną klimatyzację, podgrzewane fotele, genialny system audio od ALPINE i rewelacyjny system infotainment pełen ciekawych aplikacji tj. Off Road Pages. Oczywiście nowego Wranglera możemy całkiem sprawnie rozebrać, demontując mu dach, drzwi oraz kładąc przednią szybę. Kolejna rzecz, która nie powinna być zaskoczeniem, to widoczność. To tak naprawdę ukłon w stronę Off-road. Widoczność do tyłu jest pierwszorzędna, a zza kierownicy łątwo dojrzymy nasze koła. Apple Car Play / Android Auto zdecydowanie poprawiają multimedialność nowego Jeep'a, a wspomniany wyżej system ALPINE przekłada się na rewelacyjną jakość audio, jak i połączeń głosowych. Brawo!

Dla kogo?

Jeżeli kupujecie auto sercem, szukacie wyjątkowej maszyny i pragniecie poczuć przygodę na drogach poza miastem, to najnowszy Wrangler jest świetną opcją. Producent wycenił auto na nieco ponad 200 tys. złotych, ale pamiętajcie, że nie jest to auto na chwilę. Kupujemy kawał historii i dziesiątki lat doświadczenia. Otrzymujemy świetnie wyposażony i naprawdę dzielny samochód. Wrangler zadba o uśmiech na twarzy i sprawi, że każda przejażdżka będzie "małą" przygodą. Legendą był, jest i raczej pozostanie.