,,The Last of Us’’ – Druga młodość postapokalipsy, czyli dlaczego serial HBO nas przeraża?

Image credit: HBO

Jak przeżyć w postapokaliptycznym świecie? Takiego pytania na pewno nigdy nie zadał sobie Joel, facet, który prowadzi dość rutynowe i przyziemne życie. Mieszka w Atlancie, gdzie pracuje i wychowuje córkę, dzień w dzień mierząc się z prozą – czasami szarej – rzeczywistości. Pewnego dnia jego rzeczywistość zmienia się jednak nie do poznania. Wszystko za sprawą tajemniczej pandemii maczużnika, przemieniającej zainfekowaną ludność w żądne krwi potwory. Gdy Joel próbuje wydostać się z objętego kwarantanną miasta, w wyniku wypadku traci jedyną córkę. Od tej pory musi nauczyć się żyć od nowa – w świecie nowych zasad.

Życie jest kruche

Zdaje się, że jeszcze nie tak dawno fani fantastyki postapokaliptycznej drżeli na wieść serialowej adaptacji komiksów Roberta Kirkana – ,,Żywe trupy’’. Tymczasem okazuje się, że od tej gorącej premiery minęło już dwanaście lat, a historia o próbie ludzkiego charakteru i życiu wśród krwiożerczych zombie traktowana była przez widzów z dużym przymrużeniem oka. W tamtym czasie mało kto wyobrażał sobie przecież globalną pandemię, mogącą realnie zagrozić ludzkości. Tymczasem dziesięć lat później zderzyliśmy się z wiadomością o tajemniczym wirusie, początkowo niestanowiącym dla nas większego zagrożenia – wielu z nas uważało przecież, że Chiny są daleko, a pandemia nie pasuje do realiów XXI wieku. Myślenie to ukazało, jak bardzo ukorzeniliśmy się w wizji bezkresnego bezpieczeństwa i jak bardzo jest ono kruche.

Być może właśnie z tego względu zmieniliśmy podejście do tematyki post apokaliptycznej, która odtąd z poziomu nierzeczywistej bajki wzrosła do rangi budzącej grozę, prowokując pytanie: ,,Czy to wszystko mogłoby wydarzyć się naprawdę?’’

Mijają trzy lata i naszym oczom wreszcie ukazuje się serialowy odpowiednik gry o tytule ,,The Last of Us’’. Według wielu zapalonych graczy adaptacja jest wręcz mistrzowsko odwzorowana i – przynajmniej póki co – posiada w sobie olbrzymi potencjał. Czy można się temu dziwić? Jest to produkcja kasowa, bazująca na wzruszającej historii o życiu przerwanym przez tajemniczego wirusa. Co ciekawe, już w pierwszym odcinku – o czym nie było mowy w grze – przenosimy się na moment do lat 60. ubiegłego wieku, aby wysłuchać uczonych, debatujących o kordycepsie – spowodowanym zmianami klimatu grzybie, który w wyniku swojej ewolucji może zainfekować ludzi.

Image credit: HBO

Odzyskać utracone!

Wracając do samego Joela, który właśnie utracił wszystko, co miał – twórcy przenoszą nas o dwadzieścia lat naprzód, do Bostonu. Nie jest to jednak miasto, które znamy poprzez pryzmat naszej rzeczywistości. ,,The Last of Us’’ przedstawia amerykańskie miasto jako brudne, skorumpowane i zniszczone zagłębie, w którym uchowali się ,,niezainfekowani’’ ludzie, próbujący żyć – mimo wszystko. Panuje tu tyrania i można sądzić, że nowe rządy nie stronią od brutalnych kar – możemy bowiem zauważyć ludzi bez palców, których utrata mogła być pokłosiem wymiaru sprawiedliwości zaprowadzonego przez nowy porządek świata. Trzeba również wspomnieć o samych zainfekowanych, którzy w serialu przerażają o wiele bardziej niż w grze. Wszystko za sprawą wystających z ust ruchomych pnączy, robiących naprawdę piorunujące wrażenie.

Wśród mieszkańców znajduje się również Joel, posiwiały, chwytający się każdej pracy, a pewnego dnia – chcący odszukać zaginionego brata. Zanim jednak wyrusza w śmiertelnie niebezpieczną podróż po Ameryce, zgadza się podjąć jeszcze jednej misji, powiązanej z nastoletnią Ellie, którą Joel szybko identyfikuje z własną córką – zmarłą tragicznie dwie dekady wcześniej Sarah. Od tej pory relacja Joela i Ellie wkracza na inny poziom, bowiem mężczyzna zrobi wszystko, aby tym razem ochronić dziecko, za które obiecał być odpowiedzialny. Ucieczce z Bostonu towarzyszy wyjątkowe tło muzyczne, wybrane nie bez powodu. Kawałek Depeche Mode ,,Never let me down again’’ opowiada bowiem o podróży u boku przyjaciela i nadziei wyrażonej w stronę bezpieczeństwa. Scena nabiera patosu również wtedy, gdy oczom widza ukazuje się kadr niemalże wyjęty z gry – mowa o przewalonych budynkach, obrazujących siłę strat, jakie poniósł w ciągu dwudziestu lat nasz świat.

Image credit: HBO

Muzyka dla ludzi… zombie

A skoro o muzyce już mowa, pierwszy odcinek ukazuje doskonale, jak bardzo zmienili się ludzie. Trudne czasy zmusiły ludzkość do porzucenia – lub odkrywania na nowo – swojego człowieczeństwa. Dostosowanie się do nowego prawa, wykonywanie ohydnych prac – w tym przewożenie i palenie trupów zainfekowanych ludzi – pozwalający przeżyć system kartkowy i życie w zamknięciu. Świat zdaje się powoli zapominać o ,,starym porządku’’ sprzed infekcji, a wraz ze wspomnieniami zaciera się również pamięć o rozrywce, w tym – muzyce.

Serialowa Ellie nie zna muzycznych klasyków, które – dla nas, widzów – plasują się niemal w kanonie wszystkiego tego, co znać trzeba.

Choć z perspektywy widza oglądającego serial pod ciepłym kocem wizja nieznajomości dobrej muzyki może dziwić, w serialu wykorzystano jeszcze jeden muzyczny smaczek, który z pewnością nie zdziwi żadnego gracza, bo po prostu nie mogło go zabraknąć. Mowa o melodii z gry, skomponowanej przez Gustavo Santaolallę, Argentyńczykowi, któremu lata temu twórcy ,,The Last of Us’’ podziękowali w wyjątkowy sposób. Kto grał w grę, ten na pewno przypomni sobie zdjęcie Joela wraz z córką, mającą na sobie piłkarską koszulkę Argentyny.

There is hope!

Serial ,,The Last of Us’’ już stał się hitem. To niebywały sukces z uwagi na to, jak bardzo nie podobają nam się współczesne, powstające na podstawie książek lub gier, produkcje. Póki co jedynym niesmakiem, jaki pozostawił po sobie pierwszy odcinek serii jest to, że na kolejne odcinki trzeba poczekać – kolejno – w odstępie tygodnia. Kto wie, być może to właśnie adaptacja kultowej gry pozwoli nam wszystkim raz jeszcze oszacować, na ile fantastyka postapokaliptyczna to tylko bajka, a na ile… przygotowanie na ewentualne błędy w Matrixie?

Autor: Aleksandra Kucza