Groza w starym… dobrym stylu! Oto najlepsze horrory lat 80.

Szalone lata 80. to piękny czas rozwoju nowych technologii – powstanie CD i pierwszej komórki, a także spopularyzowanie walkmenów oraz magnetofonów kasetowych – i kultowej muzyki, bo właśnie wtedy do Polski przywędrował znany już na zachodzie rock and roll. Nie da się jednak ukryć, że był to również złoty czas dla horroru. Gatunek ten nie tylko zyskał na popularności, ale i zaproponował widzom coś, za co do dziś uwielbiamy stare filmy z dreszczykiem – grozę, scenariusze na wysokim poziomie i twórców, którzy naprawdę rozumieli istotę horroru. W dzisiejszym zestawieniu przypominamy niektóre z najciekawszych klasyków, wartych obejrzenia w Halloween.

Coś (1982)

Film Johna Carpentera nie bez powodu uważany jest za arcydzieło kina grozy, a sam twórca – prawie niczym wizjoner – wyznaczył w filmowym świecie nowe trendy i udowodnił, że w swojej pracy dba o każdy detal. ,,Coś” przenosi nas do stacji meteorologicznej, gdzie garstka bohaterów próbuje zmierzyć się z tytułowym ,,Czymś”, przybyłym na naszą planetę z kosmosu.

W rolę głównego antagonisty wcielił się wtedy Rob Bottin i co tu dużo mówić – jest to genialna kreacja. Nie sposób zapomnieć również o imponujących – jak na tamte lata! – efektach specjalne, dobrych zdjęciach (Dean Cundey) i zapadającej w pamięć muzyce (Ennio Morricone). Wisienką na torcie jest tutaj oczywiście – tuż obok Bottina – jeden z symboli ,,starego horroru”, czyli aktor Kurt Russel. Carpenter zadbał więc o genialną obsadę, dobrze przemyślał ideę filmu, a do współpracy zaprosił prawdziwych fachowców, dowodząc, że umie w horrory.

Koszmar z ulicy Wiązów (1984)

Wiemy, że ten tytuł nie wymaga właściwie żadnego komentarza – wystarczy dać mu po prostu pięć gwiazdek, bo przecież to właśnie Freddy Kruger stanowi jedną ze sztandarowych postaci kina grozy. Co ciekawe, postać Krugera narodziła się w głowie Wesa Cravena w wyniku wspomnień z dzieciństwa. Młody Craven widywał wtedy okolicznego pijaka o oszpeconej twarzy. Ów mężczyzna próbował nawet włamać się do rodzinnego domu reżysera.

Lata później ,,Koszmar z ulicy Wiązów” przeraził widzów, zarabiając przy tym 57 baniek, a także zapisując się w historii kinematografii jako jeden z najbardziej uznanych horrorów. Wes dał się poznać jako absolutny wizjoner, przez którego znaczna część widzów bała się później zasnąć, w obawie przed własnymi koszmarami, a sam Freddy do dziś jest marką samą w sobie. Dla nas Craven to po prostu mistrz.

Lśnienie (1980)

Czym może poskutkować mieszanka wyobraźni Stephena Kinga i reżyserskiego kunsztu Stanleya Kubricka? A no właśnie ,,Lśnieniem”. Podobnie jak w wielu powieściach Kinga, tak i tutaj spotykamy się z opowieścią o pisarzu. Jack Torrance – bo to o nim mowa – niepokoi widza już od samego początku historii. Mimo rzekomej normalności główny bohater budzi strach, bowiem nawet gdy się uśmiecha, z jego oczu aż bije szaleństwo i coś niesamowicie dziwnego, co może wprawić widza w poczucie dyskomfortu. King i Kubrick w mistrzowski sposób przedstawiają dwie perspektywy – uzależnionego ojca i jego przerażonego syna.

Choć wielu mogłoby postrzegać ,,Lśnienie” jako dramat, dzieło Kinga wywołuje w odbiorcach nie tylko zadumę lub smutek, ale i strach. Nie dziwi więc fakt, że tak umiejętne granie emocjami zapisało się na kartach historii horroru jako arcydzieło. Kultowa scena z okrzykiem Nicholsona ,,Here’s Johny!” uznana została za najbardziej przerażającą scenę, jaką kiedykolwiek ukazano widzom.

Martwe Zło 2 (1987)

Sam Raimi, ojciec ,,Martwego zła” swoją przygodę z horrorem rozpoczął dość wcześnie, bo już jako dziecko. Gdy jako młody chłopak oddał w ręce widzów pełnometrażowy film grozy, ci uciekali z sal kinowych… ze strachu. Druga część ,,Martwego zła” to klasyka horroru typu gore, do szpiku przesiąknięta satyrą i czarnym – naprawdę bardzo czarnym – humorem.

Wiele tu obrzydliwości, mnóstwo humorystycznych scen, ale i przede wszystkim grozy. Fani horrorów wspominają twórczość Raimiego z dozą wielkiego sentymentu, czego nie przeoczyła współczesna kultura. W ciągu ostatnich lat do kin trafiły dwie produkcje spod szyldu ,,Martwe zło”, które również polecamy, ale nie obiecujemy, że podbiją one Wasze serca tak, jak ich starsze wersje.

Laleczka Chucky (1980)

Charles Manson, Lee Harvey Oswald, James Earl Ray. Zabójcy i jednocześnie patroni legendarnej laleczki Chucky, której pełne imię to Charles Lee Ray. Z tą wiedzą nietrudno o uzasadnienie wyrafinowania i bezduszności filmowej lalki. Produkcja opowiada o sześciolatku, marzącym o interaktywnej, modnej zabawce. Choć matka chłopca nie może pozwolić sobie na taki wydatek, ,,szczęśliwy” los sprawia, że otrzymuje propozycję, w ramach której może zakupić lalkę o wiele taniej.

Z czasem okazuje się jednak, że plastikowy Chucky nawiedzony jest przez duszę seryjnego zabójcy. Od tej pory psychopatyczna lalka daje popis swojej bezduszności, a jako że mamy do czynienia z zaburzeniami psychicznymi głównego bohatera, Chucky raz rozbawia, a raz przeraża. Za popkulturowy sukces ikonicznej Chucky odpowiedzialny jest Don Mancini. Podszedł do tego horroru z dużym dystansem, tworząc jednocześnie świetny scenariusz.

Piątek trzynastego (1980)

Filmy takie jak ten stanowiły dla amerykańskiego kina prawdziwą żyłę złota, mimo że nazywano je ,,tanią rozrywką dla niewymagających”. Niskobudżetowe slashery z prędkością światła przyciągały nastoletnich widzów. Skromne horrory zmieniały się w coś, co aż prosi się o kontynuację. Pamela Voorhes przyznała po latach, że udział w filmie był dla niej jedynie okazją do zarobienia kilku groszy. W głębi serca liczyła, że premiera przemknie wśród maniaków kina bez rozgłosu.

Stało się jednak zupełnie na odwrót. Amerykańscy nastolatkowie oszaleli na punkcie Crystal Lake, a gigantyczny zysk błyskawicznie zachęcił Paramount do dyskusji o sequelu. Choć nie jest to najlepszy horror świata, reżyser Sean S. Cunningham stworzył niepowtarzalny klimat, napięcie oraz rozrywkę, która do dziś relaksuje fanów grozy.

Autor: Aleksandra Kucza