RAMMSTEIN „Zeit” – Sentymentalna podróż w czasie [RECENZJA]

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałem muzykę RAMMSTEIN. Album Mutter, który do dzisiaj uważany jest za najlepszy album, testował głośniki segmentów Technics. Słuchałem tego albumu z bratem codziennie na 6 m2 naszego pokoju… prawdopodobnie przez dobrych kilka lat.

Po kilku kolejnych albumach moja fascynacja ‚gitarową ścianą’ z Niemiec była jeszcze większa. Najnowszy album „Zeit” zbliżył się moim zdaniem do albumu ‚Matki’ i jest wypełniony ponadczasowymi kompozycjami. Grupa RAMMSTEIN udowadnia, że są dojrzałymi kompozytorami. Tak… jest tu moja ulubiona ‚łupanka’, ale i dojrzałe utwory, jak i piękne teksty. Członkowie zespołu mają świadomość przemijania, a nawet delikatnie się z nami żegnają w utworze „Adieu„. Czy myślicie, że to już ostatni album RAMMSTEIN?

Jest BARDZO DOBRZE…

Armia Smutku, czyli „Armee der Tristen” to uwaga… mój ulubiony utwór RAMMSTEIN. Tak! Jako zagorzały fan stawiający „Mein Herz Brennt” na pierwszym miejscu, jestem gotowy na zmianę. Kiedy nadchodzi refren i wyobrażam sobie wykon na żywo, autentycznie się wzruszam i chcę ‚dołączyć’, nawiązując do tekstu. Utwór nie ma słabej sekundy i jest absolutnie genialny. Jako melodia, tekst i gitarowy marsz. Z ciekawostek, czy tylko ja słyszę w Pre-Chorusie nawiązanie do „Heirate Mich„?

Następnie mamy tytułowy numer, który już przy teledysku wbił mnie w Ziemię, nie tylko od strony muzycznej, ale i od strony wizualnej. „Zeit” to bardzo ambitny obraz i piękna ballada, która zasługuje na porządne słuchawki. Warto tu również wspomnieć o całej kampanii wizerunkowej, która promowała album za pomocą 11 kapsuł czasu rozproszonych na całym świecie. W każdej z nich zespół ukrył kod odblokowujący nowy album oraz 2 darmowe bilety na wybrany koncert.

„Schwarz” to wyważony RAMMSTEIN. Długie gitary, rozbudowana melodia klawiszowa i wzniosły wokal Till’a.

Numer czwarty to „Giftig”, który w typowym dla RAMMSTEIN marszowym metalu, wbije Was w fotel. Nieważne czy w domu, czy ten samochodowy. Mamy tu zmiksowane sample głosu przypominające te z „Sehnsucht”. Po raz kolejny klasyka w nowym wydaniu.

CZAS NA DRWINY

Następnie mamy zabawę konwencją i śmieszki heheszki w postaci „Zick Zack” oraz „OK”. Pierwszy numer drwi z operacji plastycznych, mieszając disco z mięsistymi gitarami, a drugi opowiada o konkretnym sposobie na zbliżenie się dwojga ludzi. Polecam przeczytać tekst i zdecydować, czy OK? Od strony muzycznej jest to jeden z moich faworytów, ponieważ mamy tu trash’owe bicie niczym „Feuer Frei” i piękne ‚rypanie’ na gitarach. (Celowy Żart). Ostatnia minuta? Pantera połączona z melodią od Flake. Miodzio.

MUTTER II

Meine Tranen” to utwór, który nabiera ciężaru dopiero po zrozumieniu, o czym jest „śpiewane”. Prawdziwy mężczyzna płacze tylko, kiedy umiera mu matka, nawet ta niewdzięczna i oschła. W pewnym sensie jest to druga część utworu „Mutter”, co sprawia, że jest to piosenka bardzo osobista. W ciągu 2 dni odsłuchałem ten utwór jakieś 90 razy. Jest po prostu piękny, dojrzały i melodycznie perfekcyjny, szczególnie w drugiej części refrenu. Od początku do końca prowadzą tu jednak gitary i wzniosłe chóry zespołu.

Utwór „Angst” zasługiwał na teledysk w każdym calu. Choć wydawało mi się, że piosenka mówi o negatywnym skutku propagandy oraz internetu to jednak sprowadza się do opowieści o strachu i koszmarach. Słuchając tego kawałka, widzę wybuchające ognie ze sceny i ryk widowni. Tak więc 5 z plusem się należy.

DUŻE CY**!

Czy wiecie, że tytuł „Dicke Titten” fonetycznie brzmi, jak „Duże Cyce”? To dlatego, że piosenka jest dokładnie o tym. Tytułowa wybranka nie musi być mądra, mieć długich nóg i być dobrą żoną, wystarczy, że ma… to, co wyżej. Mamy tu prawdziwe gitarowe mięso i zabawny refren ze szkolnymi trąbkami, co sprawia, że kawałeczek wpada nam w ucho natychmiast.

Lügen” to prawdziwa opowieść o kłamcy, czyli słodkie pierdz****, które kończy się, kiedy trzeba powiedzieć sobie prawdę. Choć moim zdaniem jest to numer najsłabszy, to uwierzcie mi, że niejeden zespół marzy o takim odrzutku. Sztuczności dodaje tu przesadny autotune oraz syntezatory.

Rammstein mówi adieu?

Ostatni numer to niczym soundtrack dla okładki. Aha… czy wiecie, że jej autorem jest nie kto inny, a Bryan Adams? Tak, ten sam, który napisał ponadczasowy utwór do Robin Hood’a z Kevinem Costner’em. Okazuje się, że jest nie tylko świetnym wokalistą i gitarzystą, ale od wielu lat również profesjonalnym fotografem.

Utwór zaczyna się od melodii piano, po czym czeka nas prawdziwe jebn***** gitar niczym z „Children of the Revolution” od T.Rex. Po raz kolejny sekcja rytmiczna i gitarowa na tym albumie błyszczy. „Adieu” to piosenka o przemijaniu, pięknie zagrana i zaśpiewana… ale smutna. W pewnym sensie brzmi, jak list pożegnalny zespołu, który mówi do nas „Do zobaczenia, czas z Wami był cudowny”. Jak myślicie… panowie się żegnają?

Album „Zeit” to w pewnym sensie zaskoczenie, bo teraz tym bardziej nie wyobrażam sobie świata bez nowej muzyki od RAMMSTEIN, tym bardziej że ekipa jest coraz lepsza. Dajcie znać, jak odbieracie ten krążek i czego doszukaliście się, słuchając nowych piosenek. Ja idę zjeść golonkę, nalać kielicha i chyba sobie popłakać.