Gwiezdne Wojny: Skywalker. Odrodzenie, czyli koniec epoki

Coś się kończy, coś zaczyna. Tak właśnie po wielu dekadach, po raz kolejny kończy się Saga Gwiezdnych Wojen. Oryginalna trylogia zebrała całą rzeszę fanów, trylogia prequeli podzieliła ich, a trzecia, czyli ta wykonana przez Disneya, stworzyła kanion pomiędzy zwolennikami a przeciwnikami nowych przygód galaktycznych wojen.

To chyba największe wyzwanie, jakie mogło stanąć przed reżyserem. Ukończenie ponad czterdziestoletniej Sagi i sprostanie oczekiwaniom fanów to naprawdę karkołomne zadanie. Jeszcze trudniejszym wyzwaniem jest dobrze zakończyć coś, co ma miliony fanów na całym świecie. Tego wyzwania podjął się J.J Abrams. Jak mu poszło? Całkiem nieźle, chociaż głosy jak zawsze są podzielone.

Skywalker. Odrodzenie to uczta dla zmysłów

J.J Abrams stworzył film z rozmachem godnym imperialnej floty. Efekty specjalne stoją na najwyższym poziomie. W przypadku filmów z tej serii, nic się nie zmieniło. CGI, oprawa wizualna i wszystko, co odbiorą nasze oczy, zawsze było na najwyższym poziomie. Do tego jeszcze dochodzą efekty dźwiękowe. Dźwięki otoczenia, statków, blasterów i oczywiście mieczy świetlnych są doskonałe! Nie ma co się dziwić, w końcu to Gwiezdne Wojny! Takich filmów nie robi się z małym budżetem. Disney na ostatnią cześć Sagi przeznaczył aż 275 milionów dolarów. Skywalker. Odrodzenie to ponad dwugodzinna uczta dla zmysłów. Mówiąc o zmysłach, nie można nie wspomnieć o ścieżce dźwiękowej. Ta robi ogromne wrażenie! Muzyka symfoniczna, nawet jeśli gra w tle to wyraźnie oddziałuje na emocje. Dzięki muzyce czujemy napięcie, rozluźnienie, a czasem niepokój. Każdy utwór pasuje do klimatu filmu. Warto przypomnieć, że to właśnie muzyka po części stworzyła historię Gwiezdnych Wojen. Kto nie kojarzy wątku przewodniego albo marszu imperialnego?

Historia przedstawiona w space operze ostatecznie zamyka wątek Jedi i bohaterów ostatniej trylogii

Rozwiązuje się nieustanna walka między jasną a ciemną stroną mocy, chociaż w tej kwestii pojawia się pewna niespodzianka. Większość wątków zostało przeprowadzonych do końca, bez niedomówień. Reżyser nie zostawił nam wiele miejsca na własną interpretację. Z jednej strony to dobrze, bo widocznie tak chciał przekazać swoją wizję końca sagi. Z drugiej strony zawsze pozostaje pewien niesmak, ponieważ kilka historii rozwiązuje się w dość kontrowersyjny sposób. Przez pewne fakty fabularne mamy w głowie jedno pytanie – jak? Na to pytanie odpowiedzą sobie tylko wierni fani całego uniwersum, a nie tylko Sagi. Ambrams nie zapomniał o fanach starych części i puścił do nich kilka razy oczko. Tak więc, fani sagi na pewno znajdą rzeczy, które już kiedyś widzieli i zwyczajnie się ucieszą!

CO POSZŁO NIE TAK?

Co do samego przebiegu historii, czasami czułem się, jakbym oglądał film przygodowy podobny w niektórych scenach do Indiany Jonesa! „Stare” Gwiezdne Wojny przyzwyczaiły nas do nieco innej narracji. W 'Odrodzeniu’ jest za dużo elementów przygodowych. Zwiedzanie podziemnych tuneli w poszukiwaniu artefaktu? Przeszukiwanie wraku po kolejny artefakt? Skakanie między wielkimi przepaściami? Wszystko można zrozumieć, ale Rey to nie Lara Croft, a Finn nie przypomina Indiany Jones’a, więc poszukiwanie artefaktów i skakanie nad przepaściami zostawmy archeologom, a miecze świetlne rycerzom Jedi.

Słabo wypada również Polska wersja językowa. Głosy aktorów są moim zdaniem słabo dopasowane. Żeby nie zdradzić zbyt wiele, powiem tak: Ciemna strona mocy, powinna mieć wyraźnie mroczny i tajemniczy wydźwięk, a nie poukładanego psychicznie emeryta, który odbiera wnuczkę z przedszkola.

Mimo wszystko polecam ostatnią część Gwiezdnych Wojen, nawet wszystkim tym, którzy nie widzieli ostatnich części. To koniec czegoś tak ogromnego, że trudno o tym mówić. To koniec epoki, koniec wszystkiego, koniec wojny.

 

Autor: Mateusz Jamroz