Czarna komedia po polsku, czyli recenzja „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”

Jeśli jesteś aktywnym użytkownikiem Netflixa, na pewno zdążyłeś już zauważyć reklamę nowej polskiej produkcji, która budzi dość zawiłą dyskusję wśród kinomaniaków. ,,Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” to film, dzięki któremu można zacząć się zastanawiać, dokąd zmierza nasza rodzima kinematografia.

Wszystko zaczyna się od noworocznego poranka, podczas gdy policjanci przekraczają próg zwykłego domu, w którym ewidentnie rozegrało się coś niezwykłego – gdzie się nie spojrzy, gęsto ścieli się trup. Dodatkowo uwagę (i potencjalne pytania w sprawie tragedii) przykuwa na przykład siekiera wbita w drzwi i fakt, że ofiary ginęły na różne sposoby. Zaraz po tym twórcy prezentują nam całą genezę masakry, zabierając nas na sylwestrowe przyjęcie, które na pierwszy rzut oka nie zwiastuje niczego złego, ale im dalej w las, tym bardziej widać, że to nie mogło skończyć się dobrze.

Dobór postaci, nawet tych epizodycznych, wydaje się przemyślany w najmniejszym detalu. Spotykamy tu nimfomanki, wielbicielkę astrologii, która w każdym zdarzeniu upatruje zasługę gwiazd i przeznaczenia, Bogdana zwanego ,,Jordanem”, który marzy o karierze muzycznej, byłego narkomana walczącego z pokusą, francuskiego mormona, których sam nie wie, po co się tam znalazł, a także samego Jezusa Chrystusa! Bohaterowie tej krwawej opowieści bywają skrajnie od siebie różni, a niestety ich losy przez cały czas się ze sobą plączą, czego wynikiem są konflikty, mniejsze i większe intrygi, a finalnie – dramat w czterech aktach.

Mało tego, twórcy wprowadzają widza w życie głównych postaci, serwując mu całą gamę nawet tych najbardziej groteskowo detalicznych informacji. Po co? Żeby było śmiesznie… ale czy jest? Z tym można się kłócić, bo wiele zależy przecież od osobistych preferencji widza i jego poczucia humoru. Jest śmiesznie, ale miejscami bywa żenująco, na czym film wiele traci.

Zyskuje natomiast dzięki fajnej obsadzie, która wykreowała grane przez siebie postacie na ludzi, których da się lubić

Mamy tu wielu młodych aktorów, wśród których znajduje się między innymi Julia Wieniawa, Nikodem Rozbicki i Mateusz Więcławek. Brakuje postaci ,,z krwi i kości”, która byłaby psychologicznie dość dobrze skonstruowana. Wiele do życzenia pozostawiają również dialogi, które są niczym innym, jak po prostu wymianą zdań, która miała rozśmieszyć odbiorców.

Nowy film reżyserii Jana Belcla nie jest produkcją, do której będzie chciało się kiedyś wracać (jedno obejrzenie na pewno Wam wystarczy). Mieliśmy doświadczyć jajcarskiego i bezwstydnego kina. Widać w nim inspiracje stylem Tarantino’wskim i już nieco zapomnianym, ale genialnym „Go”, który jest przykładem na to, jak „WMPNŻ” powinno wyglądać. Owszem, jest zabawnie i jak najbardziej bezwstydnie, ale gdzieś w całej tej historii przekroczono jakąś granicę. Może chodzi o wypowiadane kwestie, które aż rażą w oczy, bo w rzeczywistości nikt młody tak nie mówi? A może tę bezwstydność właśnie, która pozostawiła niesmak i nie była ani pociągająca, ani śmieszna?

,,Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” broni jednak wciągająca fabuła, bo przecież jesteśmy ciekawi, co takiego sprawiło, że to był ostatni Sylwester tak dużego grona młodzieży. Oby osoby, które lubią dobre kino, mają więcej niż trzydzieści lat i nie lubią tracić czasu, pominęły tę produkcję. W przeciwnym razie mogą odnieść wrażenie, że dzisiaj nastolatkowie faktycznie zadają sobie pytania typu: ,,po co światu są laski, skoro jest pizza?”.

Autor: Aleksandra Kucza